Ambasadoria to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego autora, jednak już wiem, że na pewno nie ostatnie. Lektura Ambasadorii była dla mnie na tyle przyjemna, że chętnie sięgnę po inne powieści Mievillea; w kolejce do czytania już czeka Kraken.
Już w początkowej fazie lektury zdałam siebie sprawę, że twórczość tego autora trudno będzie jednoznacznie sklasyfikować. Z wykształcenia antropolog, na co dzień, nie tylko pisarz, ale i też polityk, Mieville łączy w swoich książkach wiele różnych nurtów; stempunk, urban fantasy, noir, a nawet New Weird, co powoduje, że powstała w ten sposób mieszanka dla niektórych może być naprawdę ciężkostrawna, niezrozumiała, trudna do przyjęcia, a jednak może być też niesamowicie urokliwa i oryginalna. W dobie sztampowości i bylejakości, coś co jest inne, dopracowane i ma solidne podstawy naukowe, według mnie, jest nie tylko cenne, ale i godne uwagi.
Do przeczytania Ambasadorii skłoniła mnie, przyznaję bez bicia, przede wszystkim ciekawa okładka i tytuł książki, bowiem sam opis treści mówi raczej mało.
Przyszłość. Człowiek zbadał i skolonizował wszechświat, w którym jak się okazało, nie jest sam. Najlepszym tego przykładem jest Ambasadoria, miasto na krańcach wszechświata. Oprócz mieszkających tu ludzi, rasą tubylczą są Ariekeni, przedziwne istoty, które na próżno próbować opisać w jednym zdaniu; wysokie, wiotkie, choć silne, z czułkami, kopytami i wachloskrzydłem. Jednak najważniejszą cechą Ariekenów, zwanych też Gospodarzami, jest ich nieświadomość i pewna nieczułość, na więzi, które powstają w społeczności dzięki porozumiewaniu się i używaniu języka. Sam język gospodarzy jest na tyle skomplikowany, że ludzie w celu umożliwienia komunikacji między dwiema rasami stworzyli genetycznie zmodyfikowanych Ambasadorów (potocznie zwanych dublami), którzy mają to porozumienie ułatwić. Ważną kwestią jest to, że Ariekeni są niezdolni do kłamstwa lub choćby do drobnego fałszowania rzeczywistości za pomocą słowa. Ten fakt stanie się kluczowym w dalszych częściach powieści.
Narratorką i główną bohaterką powieści jest Avice Benner Cho, nawigatorka, podróżniczka, wychowana w Ambasadorii, do której po latach dobrowolnie wróciła. Już samo to dla miejscowych jest dość niezwykłe; stąd się bowiem wyjeżdża właśnie po to, by już nie wracać. Avice ulega jednak namowom męża zaintrygowanego tamtejszą kulturą oraz językiem i wraca.
Na ogół spokojne życie w Ambasadorii staje dosłownie na głowie, gdy na planetę przybywa nowy Ambasador. Znacznie różni się on od pozostałych a jego znajomość języka i umiejętność mówienia, powodują, że planeta i rasa Ariekenów stają na skraju zagłady. Avice wraz z grupą przyjaciół postara się zrobić wszystko, aby tylko zapobiec tragedii.
W swojej powieści China Mieville oprócz wspaniałej kreacji świata przedstawionego i naprawdę oryginalnych bohaterów, ukazał proces kształtowania się świadomości językowej i nadawania znaczeń za pomocą nie tylko słów, ale też porównań i metafor.
Ariekeni, jak już wspomniałam wcześniej, mają co prawda swój język, ale nie widać u nich potrzeby porozumiewania się z ludźmi ani tworzenia więzi. Żyją w ogromnych stadach, poddani swojemu życiowemu cyklowi, po części nieświadomi, po części odizolowani, a ludzie, którzy pojawili się na ich planecie i nagle zaczęli ją zmieniać są dla nich w gruncie rzeczy obojętni. Są - to trudno, a gdyby ich nie było - to też nic by się nie stało.
Wszystko ulega zmianie wraz z pojawieniem się EzRy. Coś w jego sposobie mówienia powoduje, że Ariekeni zaczynają się upajać słowem i to do tego stopnia, że popadają w uzależnienie, dążąc do samozniszczenia. Nadal jednak nie wiedzą, do czego człowiekowi jest potrzebny język i słowo mówione. Jednakową rozkosz daje im słuchanie o rzeczach wzniosłych, jak i o trywialnych. Avice i inni mający na celu dobro Ambasadorii, próbują tę świadomość w Gospodarzach obudzić, co jest zwyczajnie niemal niemożliwe. Przypomina to trochę nauczenie głuchoniemej i jednocześnie niewidomej osoby języka migowego. Nieustannie miałam w myśli historię Helen Keller i tytaniczny wysiłek jej nauczycielki, która próbowała nauczyć swoją podopieczną, że znaki, których ją uczy odnoszą się do konkretnych pojęć, mających często wiele znaczeń. Próba nauczenia Ariekenów, że słowo to nie tylko dźwięk, ale i znaczenie kształtujące naszą rzeczywistość, wcale nie jest sprawą prostą. Dla wielu ludzi coś takiego to abstrakt, bo przecież wzrastamy w naszym języku i automatycznie się go uczymy, a liczne konotacje językowe przychodzą do nas jakby same, przez to, że jesteśmy częścią społeczności. U Ariekenów tego nie było i jak teraz wytłumaczyć pewne sprawy dorosłym już osobnikom? Na tym właśnie procesie skupia się autor w większej części swojej powieści, co sprawia, że Ambasadoria jest inna od pozostałych powieści sci-fi.
Książka jest podzielona na kilka części, opisujących poszczególne etapy kształtowania się świadomości językowej Ariekenów. Liczne neologizmy powodują, że wykreowani bohaterowie i świat przedstawiony są naprawdę wiarygodni i czasami aż chciałoby się zanurzyć w nurcie czasoprzestrzeni, aby do takiej Ambasadorii polecieć.
Powieść czyta się dość sprawnie, choć trzeba się porządnie skupić, bo inaczej łatwo wypaść z rytmu. Myślę jednak, że gdy książka trafi na "swojego" czytelnika, to i odbiór będzie łatwiejszy i lektura przyjemna. Zdaję sobie też sprawę, że jedynym Ambasadoria może się spodobać, a innym nie. Myślę, że najlepiej wyrobić sobie na ten temat własne zdanie.
W każdym razie ze swojej strony polecam, bo każdy miłośnik fantastyki czy sci-fi lubiący historie o obcych cywilizacjach, nowych światach i trudnym procesie adaptacji, z pewnością znajdzie tu coś dla siebie. A jeśli ktoś dodatkowo interesuje się antropologią języka, to już w ogóle będzie oczarowany.