Zabawne, że można stać się światową sensacją i sprzedać miliony egzemplarzy swych powieści, a jednocześnie - w oczach lwiej części odbiorców - uchodzić za grafomana i twórcę co najmniej żałosnej historii.
Taką ambiwalencję wśród czytelników wzbudza od lat Stephenie Meyer, autorka bestsellerowej sagi "Zmierzch" i genialnego (acz wciąż niedocenianego) "Intruza". Autorka, która powoli wychodzi ze swojej pisarskiej strefy komfortu i właśnie przedstawia światu nową powieść, tym razem szpiegowską.
Pytanie tylko - z jakim skutkiem?
Lateksowe rękawiczki, strzykawka ze sterylną igłą i zmieniający się jak w kalejdoskopie wygląd - oto cała ona. Do niedawna zabójcza broń w rękach rządu, dziś umykająca przed śmiercią zwierzyna. Alex, Juliana, Jessie - nie wie, kim będzie jutro; wie za to, że nie pozwoli na zgładzenie tysięcy niewinnych osób. Kiedy więc świat staje w obliczu biologicznej zagłady, a śmiercionośny wirus przestaje być tylko legendą, Alex (bo powiedzmy, że właśnie tak się nazywa) decyduje się na być może ostatnią w swej karierze misję. Sprawy zaczynają się jednak komplikować - wytypowany na podejrzanego mężczyzna zdaje się być całkiem niewinny, a ktoś (ewidentnie!) chce ją zlikwidować.
Rozpoczyna się gra i bardzo szybko przestaje być wiadomo, kto rzeczywiście jest w niej ofiarą i o co tak naprawdę się toczy.
Nigdy nie należałam do grona osób wylewających na "Zmierzch" wiadro pomyj. Nie twierdzę, że jest to literatura wysokich lotów, która usatysfakcjonuje zaczytującego się w Dostojewskim dżentelmena, ale sama miałam kiedyś 12 lat i z autopsji wiem, że to świetna lektura dla nastoletnich istot płci żeńskiej; która nie dość, że wywoła rumieńce na twarzy, to jeszcze zasieje w sercu takiego dziewczęcia zalążek czytelniczej pasji. Śmiało mogę powiedzieć, że tak, lubiłam "Zmierzch" i wciąż przepadam za "Intruzem", i absolutnie nie jestem uprzedzona do pani Meyer - i dlatego też nie mogłam się doczekać jej najnowszej powieści.
"Chemik" to coś pozornie innego niż poprzednie książki Stephenie - w założeniu mamy znaleźć w nim przemyślaną intrygę, sensację i fabułę, która powinna trzymać nasze nerwy w postronkach; akcję, gnającą na łeb, na szyję i emocje równe tym, które towarzyszą wiernym kibicom przy każdym golu naszej piłkarskiej Reprezentacji. Czy rzeczywiście to znajdujemy...? Może niekoniecznie w takim natężeniu, jakiego można oczekiwać po thrillerze szpiegowskim, ale hej, bądźmy wyrozumiali, w końcu - jakby nie było - autorka dopiero eksperymentuje z gatunkiem ;) Fabuła nie należy do najoryginalniejszych, bo tajnego agenta, którego nagle trzeba uciszyć/wyrzucić z siodła, bez większego trudu znajdziemy w co drugim filmie sensacyjnym czy w niemal każdej książce tego typu, ale Meyer całkiem nieźle kreśli i rozwija całą historię. Tworzy prześwietne relacje między bohaterami, a docinki, którymi ci się przerzucają, aż proszą się o głośny wybuch śmiechu. Co istotne, próbuje zerwać z marysuizmem, za który tak mocno oberwała od krytyków "Zmierzchu". Powoli stara się odejść od wyidealizowanych, czystych niczym łza postaci i dla każdej z nich, z precyzją godną szwajcarskiego zegarmistrza, odmierza pewną ilość wad. I chociaż oczywiście niektóre z nich wciąż są za doskonałe, za niewinne czy niemożliwie bezinteresowne (w czym prym wiedzie zwłaszcza jeden z mężczyzn), to swoją perfekcją nie rażą i nie oślepiają tak bardzo jak chociażby Edward C.
Czego mi brakowało? Zdecydowanie jakichkolwiek (bo już nawet nie oczekuję zdumiewających i wywołujących pełnych zdumienia okrzyków) plot twistów. Opowieść toczy się nie tak dynamicznie, jakby mogła i nie tak jak powinna. Meyer zdecydowanie zbyt długo dochodzi do meritum i przesadnie przejmuje się jak największą objętością książki, czego efektem są przydługawe (i przynudnawe) opisy codziennych czynności czy elementów wystroju. Mam też przedziwne wrażenie, że nieco poniosła ją fantazja przy tworzeniu psich bohaterów. Nie kwestionuję inteligencji tych zwierząt (ba! wręcz przeciwnie, uważam, że są szalenie mądre), ale pani S. wykreowała wręcz armię cyborgów; załogę szczekających Einsteinów z własną hierarchią i tajnymi kodami :D Meyer nadto lubi też trójkąty - zdaje się, że trio "ona, on i drugi on" to jej przepis na sukces. I choć zgadzam się, że to schemat do cna przemielony w literaturze, to autorka "Zmierzchu" wychodzi z niego w miarę obronną ręką - ów trójkąt nie jest ani romantyczny, ani zbytnio irytujący. Zatem wybaczamy ;)
"Chemik" nie jest złą powieścią. Bohaterowie nie są niewyobrażalnie oderwani od rzeczywistości, a ich losy opisane są całkiem zgrabnym i przyjemnym językiem (pomijając oczywiście wyżej wspomniane kilometrowe i nic nie wnoszące do fabuły opisy ;) ). Co prawda nie jestem do końca przekonana, czy będzie on w stanie zachwycić starych wyjadaczy gatunku, już w kołysce sięgających po Folletta (pewnie nie), ale dla całej reszty czytelników, dopiero raczkujących w kryminalnym i pełnym agentów świecie, może być ciekawym przerywnikiem między romansem, a inną obyczajówką.
Czy zatem polecam? Tym drugim - jak najbardziej, tym pierwszym zaś... Tylko na własne ryzyko ;)
Opinia bierze udział w konkursie