Leigh Bardugo znana jest przede wszystkim z Trylogii Grisza - historii o Alinie, Darklingu i Malu. Na jej kartach wykreowała świat wyjątkowy, oryginalny oraz niezwykle barwny. Gdy więc pokusiła się o stworzenie nowej, również osadzonej w tych realiach serii, wielu fanów nie było pewnych co do słuszności tej decyzji. Czym autorka może nas jeszcze zaskoczyć, jeśli wydawałoby się, że tak wiele zostało już opowiedziane z perspektywy Aliny Starkov w historii jej poświęconej? Otóż, po premierze Szóstki wron okazało się, że wszystkim. Przez niesztampową historię i wyjątkowy klimat, po pędzącą akcję oraz intrygujących bohaterów. Świat pokochał Kaza, Inej, Ninę, Matthiasa, Wylana i Jaspera. Jednak czy ich losy w Królestwie kanciarzy, czyli drugim i zarazem ostatnim tomie serii, mogą zrównać się z częścią pierwszą?
I tu się mylisz, ja nie żywię uraz. Ja na nie chucham i dmucham. Ja je hołubię. Karmię je najsmakowitszymi kąskami i posyłam do najlepszych szkół. Ja swoje urazy pielęgnuję.
Okradli Lodowy Dwór, jedno z najbardziej strzeżonych miejsc na jakie mogli się porwać, co więcej - przeżyli. Jednak dla Wron gra dopiero się rozpoczęła. Stawka nigdy wcześniej nie była tak wysoka. Na szali znajdują się życia wielu z nich, zemsta, pieniądze i tajemnice, które niegdyś pogrzebano, lecz dziś domagają się wyjścia na światło dzienne. Porwanie Inej to tylko jeden z czynników, które pchają Kaza do rozpoczęcia rozgrywki z Van Eckiem. Jednak do tej wojny Wrony podchodzą osłabione, wplątane w niepewne sojusze oraz relacje. Jak wiele będzie ich kosztować zemsta, połączona nierozerwalnie z walką o przeżycie?
Szóstka wron wywarła na mnie naprawdę ogromne wrażenie. Była to powieść fantastyczna, wyraźnie wyróżniająca się na tle pozostałych. Dojrzalsza, mroczniejsza, bardziej przemyślana. Ze spokojem można było okrzyknąć ją jedną z lepszych propozycji wydawniczych tego gatunku jakie pojawiły się w ciągu ostatnich lat. Naszpikowana akcją oraz humorem nie pozwalała odstąpić na krok wydarzeń, czy też bohaterów w niej występujących. Książka zostawiała czytelnika, w momencie, który zmuszał wręcz do sięgnięcie po tom drugi, czyli Królestwo kanciarzy (bądź hochsztaplerów, jak to miało być w pierwotnej wersji tytułu). Tom ten zdecydowanie zachował poziom, tak wysoko ustanowiony przez pierwszą część historii przekrętów i matactw pewnych młodych ludzi z Ketterdamu, samozwańczych Wron, dla których nie ma rzeczy niemożliwych.
Co chciałabym zaznaczyć na samym początku to osobliwość bohaterów, którzy są głównym spoiwem oraz fundamentem powieści. Czytelnik zapoznając się z kolejnymi rozdziałami angażuje się w losy poszczególnych postaci, darząc ich coraz większą sympatią. Każdy z nich istnym indywiduum, częścią cudownej całości - Szóstki wron. Nie sposób nie pokochać pełnej sarkazmu oraz przebiegłości postaci Kaza, jego Zjawy, żonglującej życiami Niny, drüskelle, uczonego od dziecka nienawiści do Griszów, hazardzisty Jaspera oraz wydawać by się mogło, nie do końca pasującego do nich Wylana, który przedkłada inteligencje, ponad sprawność fizyczną i walkę. Relacje pomiędzy nimi są pięknie i solidnie zbudowane. Zarówno te oparte na romansie, jak i przyjaźni oraz wzajemnym oddaniu.
Matthias często się zastanawiał, jak ludziom udaje się przeżyć spotkanie z Ketterdamem. Tym razem wcale nie było pewne, czy Ketterdam przeżyje spotkanie z Kazem Brekkerem.
W tej książce nic nie jest pewne. Czy to prawdziwe niebezpieczeństwo? Czy element planu Kaza? Co jest częścią gry, a co nie? Również mimo ciągle towarzyszącej dozy niepewności, autorka ma w zwyczaju kończyć rozdziały w takim momencie, w którym rozemocjonowany czytelnik pragnie jedynie poznać odpowiedzi na nowo powstałe pytanie. Zostaje jednak brutalnie przerzucony do kolejnej narracji, co dodatkowo wzmaga poziom zaangażowania w lekturę, niepokój oraz ciekawość. Narracja bowiem, tak jak w przypadku poprzedniej części, podzielona jest między szóstkę głównych bohaterów. Dodatkowo na początku i końcu powieści uświadczyć możemy dodatkowych perspektyw, które dopełniają tworzony przez autorkę obraz. Osobiście najbardziej do gustu przypadła mi narracja Niny oraz Jaspera.
Sama akcja, rozpoczęta w pierwszych rozdziałach książki - można rzec - nie kończy się. Dzięki czemu pozycję tę, mimo dość pokaźnej objętości, można ukończyć w jeden wieczór oraz kawałek nocy. Jej się nie da ot tak odłożyć. Próbowałam, zawiodłam. Być może przemawia za tym również fakt mojego przywiązania do świata Griszów, do którego Leigh Bardugo wprowadziła mnie kilka lat temu za pośrednictwem Aliny Starkov. Pochłaniałam tę książkę zdanie po zdaniu, rozdział po rozdziale, jednocześnie pragnąc poznać zakończenie przygód Wron i nigdy, na dobrą sprawę do niego nie dojść, gdyż oznaczałoby to pożegnanie się z Ketterdamem i jego podstępnymi, kuglarskimi mieszkańcami.
Są takie sceny w tej książce, które domagają się jednego określenia - doskonałe. Bardugo ma niesamowity talent do budowania postaci, do tworzenia pozbawionych sztuczności relacji między nimi. Intensywnie skupia się na psychice bohaterów, skrupulatnie a zarazem wiarygodnie kreśląc kolejne wydarzenia, w sposób który nie czyni postaci sprzecznymi z własnymi lękami, obawami, czy też podejściem do życia. Są takie momenty, w których autorka naprawdę mogłaby zepsuć obraz niektórych bohaterów, czy też w konsekwencji całą książkę, jednak w sposób dosadny, a zarazem subtelny kroczy wytyczoną ścieżką, zwyczajnie nie pozwalając by chociażby Kaz w oczach czytelnika stracił na wiarygodności. Naprawdę, jedna scena, jedna jedyna, mogłaby diametralnie zmienić postrzeganie tej książki. Mówię tu o scenie w łazience, która według mnie jest najlepszą dotychczas przez Bardugo stworzoną.
W Ketterdamie nie ma dobrych ludzi ? odparł Kaz.
? Klimat im nie służy.
Prawda jednak jest taka, że wiele scen w tej części zasługuje na wyróżnienie, jednak by uniknąć spoilerów oraz wielokilometrowej recenzji, wspomnę tylko o jednej, która nierozerwalnie łączy się z nadzwyczajną umiejętnością Leigh Bardugo do tworzenia - postaci, portretów psychologicznych, czy też emocji ukrytych między wersami, bądź zdań, pojedynczych zdań, które mówią wszystko. Wystarczy bowiem, że pewna postać spojrzy się na inną, że wypowie jedno proste zdanie, a wszystko jest oczywiste. Taką sceną był moment bijatyki. Osoby czytające książkę wiedzą zapewne o co mi chodzi. Jak dla mnie majstersztyk, po raz kolejny ukazujący głębie w relacjach między bohaterami.
Język jakim posługuje się autorka nie jest zanadto skomplikowany, czy też górnolotny, co dodatkowo przyśpiesza lekturę jej powieści. Leigh Bardugo bryluje natomiast w dialogach. Średnio co drugą stronę mogłabym odnaleźć błyskotliwą, czy też zabawną wymianę zdań, czego przykładem są niektóre przytoczone przeze mnie w recenzji cytaty. Tak też również patrzę na tę serię, jako na historię w której oprócz mroku, hochsztaplerstwa, kuglarstwa, niebezpieczeństwa oraz akcji, nieomal na równi poziomem geniuszu stoi humor.
Nadszedł czas by ocenić zakończenie tej dwutomowej serii. Mam nieco mieszane uczucia, ponieważ z jednej strony wiem, że w przypadku kilku bohaterów, nie mogło być ono inne. Z nimi też w pełni się zgadzam, choć liczę na to, że dane nam będzie jeszcze poznać dalsze ich losy, szczególnie, że w wielu przypadkach były one dość, można powiedzieć - otwarte. Chodzą również pogłoski, że Leigh Bardugo planuje, czy też napisała już książkę poświęconą jednemu z bohaterów Szóstki wron. Miejmy nadzieję, że okaże się to prawdą, nie zanadto odległą zresztą w czasie. Z drugiej jednak strony, było takie wydarzenie, które uważam za niepotrzebne, wręcz obraźliwe w formie dla historii, całej postaci w nim uczestniczącej. Niestety w moim odczuciu, autorka sięgnęła po marną formę, czy też próbę zaskoczenia czytelnika. Skończywszy bowiem pewien wątek, przedstawiwszy jego pomyśle rozwiązanie, nagle... BUM. Serce czytelnika rozpada się na milion kawałków. Rozumiem powody, jednak nie sposób. Było to dla mnie na siłę, ot by na koniec wstrząsnąć odbiorcą.
- Wiecie, jaki jest główny problem Van Ecka?
- Nie ma ani krzty honoru? - powiedział Matthias.
- Jest beznadziejnym ojcem? - podsunęła Nina.
- Łysieje? - zasugerował Jesper.
Podsumowując, pragnę z całego serca polecić Wam tę dwutomową przygodę z ketterdamskimi złodziejami, która ani na moment nie pozwoli na chwilę oddechu, czy też zastanowienia. Wciąga bez reszty, zaskakuje i pozostawia w nieprzerwanym poczuciu niepokoju oraz niepewności. Po zakończeniu historii Kaza i jego Wron czuję przede wszystkim smutek i nadzieję na to, że Leigh Bardugo nie pozwoli czekać zbyt długo na jakąkolwiek formę powrotu do znanych nam z Szóstki wron bohaterów. Rozsiądź się wygodnie przy stole w Kaelskim Księciu i zagraj w grę Kaza Brekkera. Pamiętaj tylko kto rozkłada karty, bo nim się spostrzeżesz, stracisz wszystko. Bowiem w czasie, gdy będziesz stopniowo wygrywać drobne sumy na zachętę... twój sejf stanie otworem dla pewnych ukrytych w rękawiczkach dłoni zaledwie kilka przecznic dalej.
Opinia bierze udział w konkursie