Seria książeczek o listonoszu Kocie zawiera szereg informacji na temat poczty oraz wszystkiego, co z nią związane. Do tej pory wraz z moją córką miałyśmy okazję czytać takie książeczki jak "Listonosz KOT. Podejrzana przesyłka" oraz "Listonosz KOT. Imieniny Kiki". Tym razem do naszych rąk trafiła część zatytułowana "Listonosz KOT. Trudna sztuka pisania listów". Bardzo lubimy książeczki z tej serii. Zawarte w nich historie nie są długie, dzięki czemu idealnie nadają się dla dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym. Napisane są sporej wielkości czcionką, co pozwala próbować naszym pociechom własnych sił w samodzielnym czytaniu. Za każdym razem jesteśmy z córką pod wrażeniem ilustracji zamieszczonych w książeczkach autorstwa Kazimierza Wasilewskiego. Są one duże, bardzo kolorowe i niesamowicie sympatyczne. Sięgając po książeczki z serii o listonoszu Kocie jednego możecie być pewni - każda z nich nie tylko dostarczy Waszemu dziecku rozrywki, ale również nauczy je paru mądrych rzeczy.
Pewnego dnia na poczcie, na której pracuje listonosz Kot, zjawia się konik polny w kraciastej marynarce oraz wojskowym berecie. A przybył tu nie bez powodu. Otóż chciałby wysłać życzenia ślubne. Nie zgadza się jednak na propozycję kasjerki Wandzi, aby wysłać je na telefon. Pragnie, aby były one ozdobne i przede wszystkim do rąk własnych. A tego niestety wiadomość elektroniczna mu nie zapewni. Stojąca w pobliżu kotka perska o imieniu Krysia słysząc, co mówi konik polny, spojrzała na kota Leona, westchnęła i powiedziała, że też by chciała, aby ktoś przysłał jej piękny i długi list, taki, żeby mogła go czytać i czytać bez końca. Listonosz Kot postanawia spełnić jej życzenie. Jednak ma pewien problem - nie wie, w jaki sposób takowy list napisać. Co powinien zawierać i jak może wyglądać? Czy uda mu się znaleźć kogoś, kto pomoże mu w potrzebie?
Pamiętam czasy, kiedy nie było dostępu do internetu, ani salonów z telefonami komórkowymi. Nikt nie wysyłał e-maili ani SMS-ów, co dla dzisiejszej młodzieży wydawać się to może czymś niepojętym. Wówczas ludzie pisywali do siebie listy, chcąc opowiedzieć swoim bliskim bądź znajomym o czymś ważnym, co wydarzyło się w ich życiu, a co niekoniecznie nadawało się na rozmowę telefoniczną (chociażby ze względów na koszty długiego połączenia). Listy pisywało się na papierze zwykłym, bądź specjalnie przeznaczonej do tego papeterii. Można je było dodatkowo ozdabiać, spryskiwać perfumami, bądź dołączać jakieś drobiazgi - np zdjęcia czy zasuszone kwiatki. Miło było otrzymać od kogoś list, móc później zasiąść spokojnie na kanapie i czytać słowa skreślone ręką drugiego człowieka. Mówi się, że listy mają duszę i ja się z tym całkowicie zgadzam. W dzisiejszych czasach postęp technologiczny oraz wieczny brak czasu skutecznie wyparły tę metodę korespondencji na rzecz szybkich, ale zupełnie bezosobowych i wypranych z emocji e-maili czy SMS-ów. Bo nikt mi nie powie, że dołączone w takiej wiadomości tzw emotikony zdołają w pełni wyrazić uczucia osoby do nas piszącej. Nie widać zagnieceń, zawahań ręki nad kreślonym słowem, albo śladów łez...
Na całe szczęście istnieją książeczki, jak ta o kocie Leonie, które przypominają nam, że dla niektórych osób nadal istotną rolę odkrywa tradycyjna korespondencja. Warto pokazać naszym dzieciom, że poza e-mailami i SMS-ami istnieje inna forma kontaktowania się z naszymi bliskimi. Niech zrozumieją, ile radości drugiej osobie może sprawić otrzymanie prawdziwego listu. Warto zaszczepić w nich przekonanie, że choć wiadomości elektroniczne są szybsze i wygodniejsze, to jednak warto czasem poświęcić nieco własnego czasu na to, aby zasiąść przy stole i napisać list z prawdziwego zdarzenia. Bo kto wie? Może dzięki temu sprawimy komuś wielką radość?
Moja ocena: 5/6