Zadziwiające jak często nieżyjące dziecko, a szczególnie to zmarłe tragicznie, bywa bardziej obecne w życiu rodziny, bardziej wyraziste od tych, które pozostały przy życiu. Istnieje w datach prawdziwych jak data urodzin czy śmierci, w datach wyimaginowanych, jak dzień, kiedy skończyłby szkołę, albo poszedł na bal maturalny. We wspomnieniach wciąż coraz bardziej obrabianych i idealizowanych, w wymaganiach, typu: ?Jak mogłeś, ON nigdy by tak nie postąpił?.
Martwe dziecko żyje kradnąc życie innym. Przede wszystkim innym dzieciom. Tak też jest i z Robinem, który ma nawet witraż w kościele.
Istnieje tak mocno jak bardzo jest martwy, a tragiczna śmierć dodaje mu nimbu niesamowitości i swoistego ?męczeństwa?.
Konieczność konfrontowania siebie z wyidealizowanym martwym bratem i życie w jego cieniu jest trudne. Harriet, młodsza siostra Robina, która w dniu morderstwa, czy też wypadku - nigdy tego nie ustalono, miała niespełna roczek usiłuje jakoś się odnaleźć, ale nie bardzo potrafi, bo nie rozumie co i jak się stało, a trudno cokolwiek zrozumieć, jeżeli nikt nie chce odpowiadać na pytania. Do tego dochodzi rozbita tragedią rodzina.
Nieobecna, wciąż łykająca środki nasenne matka, ojciec odległy i nielubiany. Widywany raz na jakiś czas. Ciotki, które nigdy nie mają czasu i nastoletnia siostra, która żyje jakby mimo woli, a do tego południe Stanów Zjednoczonych z podziałami rasowymi i nie tylko, z biedą, uprzedzeniami i koszmarnym upałem. Tradycyjnie religijne, ale też skrajnie sekciarskie. Utopione w zaściankowości, aż gęste od sąsiedzkich zależności, układów i plotek.
Jest też szaleństwo. Nie to codzienne, które można okiełznać i wtłoczyć w ramy życia, choć i ono bywa uciążliwe, ale to prawdziwe, to niebezpieczne, gryzące, straszne. I narkotyki... Co nie bez znaczenia. I alkohol nasz powszedni, ten, który leczy i zadaje rany.
I głodne dzieciaki. I bite żony, i śmierć...
Harriet ma to nieszczęście, że jest bardzo inteligentna, a to wcale nie pomaga. Usiłuje jakoś się ustawić w tym pustym życiu, w którym punktem odniesienia, oprócz martwego brata, jest tylko służąca i kot, oraz wszystkie niepisane zasady południa, z tym się nie zadawaj, tego nie wypada, tamto jest złe.
Znajduje więc sobie zajęcie. Postanawia zabić człowieka, który zamordował jej brata.
Jakkolwiek koszmarnie to brzmi w odniesieniu do dwunastolatki, to jednak wpisuje się to w tradycję regionu, gdzie samosądy bywały częste i mocne.
Życie Harriet zaczyna koncentrować się na zbrodni, ale nic nie jest takie jakim się wydaje. Ogląd świata jakim dysponuje dziewczynka jest bardzo zawężony, a nikt nie chcę z nią rozmawiać na tematy jakie ją interesują.
Dowiaduje się kto zabił i postanawia ze swoim przyjacielem po prostu go zamordować. Jej przyjaciel Hely wspomaga ją we wszystkim, razem z nią brnie w tę fascynującą jakby się wydawało zabawę ze śmiercią w tle. Czy to on jest tym tytułowym małym przyjacielem? On, a może kot? A może brat?
Żaden z nich, ale ?mały przyjaciel? odgrywa w książce genialną i super ważną rolę. Oczywiście nie powiem kim on jest, bo szkoda byłoby psuć przyjemności czytania, ale w momencie, kiedy czytelnik poznaje jego tożsamość doznaje czegoś w rodzaju czytelniczego olśnienia. Świetny zabieg fabularny, ale to wcale nie dziwi u tej autorki. Bardzo dobra powieść, bardzo mocna i prawdziwa, wciągająca i denerwująca. Pokazuje jak dziwne jest życie i jak mało o nim wiemy. Jak ważna jest równowaga i szczerość. Czytając ją miałam ochotę wejść tam do środka i potrząsnąć kilkoma osobami i to porządnie. Moim zdaniem świetna.