Nie wiem jak Wy, ale ja lubię czasem sięgnąć po tytuł o którym teoretycznie coś wiem, ale jakby się tak zagłębić w tę wiedzę okazałoby się, że tak naprawdę nie wiem nic. W przypadku ?Zanim się pojawiłeś? autorstwa Jojo Moyes, wiedziałam wprawdzie, że książka opowiada ciężką historię, ale w ogóle się nie spodziewałam tego, co w istocie dostałam.
Choć minął już ponad tydzień od przeczytania tej książki, mnie wciąż brakuje słów. Gdybym nie kasowała wszystkich tych nieudanych akapitów przy próbach napisania tej recenzji, byłaby już naprawdę długa. Nawet teraz mam ochotę skasować tych kilka zdań, ale wiecie co? Nic lepszego nie wymyślę. Gdybym poczekała jeszcze kilka dni, wciąż nie miałabym odpowiednich słów, jakimi mogłabym opisać piękno, tragizm i ogrom emocji zawartych w tej książce.
Will był niegdyś mężczyzną, przed którym świat stał otworem. Zdolny, zamożny, utalentowany, przystojny... Niespokojny duch prowadził go poprzez wszelkie sporty ekstremalne, szalone wyjazdy w góry, Will żył pełnią życia aż do feralnego wypadku, w wyniku którego doznał paraliżu kończyn. Wszystko się zmieniło, nic dłużej nie było już takie samo, a w szczególności miłość Willa do życia. W obecnym stanie, zależny od innych, zwyczajnie pragnie końca. Marzy o śmierci, planuje ją i to ona, nie życie, staje się jego celem.
Lou to z kolei całkowite przeciwieństwo Willa. Czy to tego przed, czy po wypadku. Nie jest perfekcyjna w żadnym calu. Jest skryta, chwilami zlękniona, wycofana... Można powiedzieć, że podczas gdy Will zawsze pragnął całego świata, Lou była skłonna zadowolić się zaledwie jednym, małym jego skrawkiem. Wydaje się zwyczajnie bierna, uległa, niemalże poddańcza względem swojej zwariowanej rodziny. Jeśli coś dobrego ją spotyka, przyjmuje to z ostrożną wdzięcznością, nigdy nie robiąc nic, by samej sięgnąć po swoje szczęście. Prędzej stwierdziłaby, że czegoś nie potrafi niż, że na coś zasługuje...
Drogi tych dwojga splatają się w chwili, gdy Lou traci pracę, a Will potrzebuje kolejnej opiekunki, gdyż wszystkie poprzednie rezygnują. I nic dziwnego, mężczyzna nie jest najłatwiejszym pacjentem. Ilość nagromadzonej złości i żalu jest w nim tak wielka, że nie pozwala mu być starym sobą. Odstrasza ludzi jeśli tylko dadzą mu na to szanse.
Brzmi jak, może nie taki znowu typowy, ale jednak romans, prawda? Cóż, owszem, to jest romans, lecz nie ma w nim nic typowego czy ckliwego. Nie ma maślanych oczu, wzdychania, bezsennych nocy, mokrych snów czy wielostronicowych rozmów o tym, jacy to oni są cudowni. Nie... ?Zanim się pojawiłeś? to coś więcej. To historia, którą czyta się najpierw z uśmiechem, bo początki znajomości Willa i Lou są naprawdę zabawne, ale im dalej, tym ten uśmiech jest słabszy, słabszy i słabszy, aż w końcu zamienia się w coś zupełnie odwrotnego, a z oczu płyną łzy. Nie jedna, nie dwie... Hektolitry łez, których nie można opanować. Można by, ewentualnie, przestać czytać, ale dla mnie to było niewykonalne. Ryczałam i czytałam jednocześnie. I tak przez bitą godzinę podczas końcowych kilkudziesięciu stron.
Chętnie napisałabym coś więcej o tym, czym tak naprawdę jest główny wątek tej historii, ale myślę, że byłby to zbyt duży spoiler. A nawet jeśli nie spoiler, w końcu opis książki zdradza co nieco, to jednak mogłabym Was nieumyślnie przygotować na coś, co mnie zaskoczyło, zwaliło z nóg, wycisnęło morze łez i absolutnie nie da mi też o sobie nigdy zapomnieć. Takich książek jak ta się bowiem nie zapomina nawet, jeśli ma się tak nieporadną pamięć jak moja.
I dotarłam do momentu, kiedy powinnam napisać coś o wadach. Cóż, największą wadą tej książki jest jej największa zaleta. Emocje, emocje, fabuła, emocje, emocje, bohaterowie i na sam koniec; emocje. Z reguły nie lubię smutnych książek. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, mogę znosić szokujące historie, ale z jakiegoś powodu z tymi zwyczajnie smutnymi mam niemały problem. Skończywszy czytać byłam najzwyczajniej w świecie wściekła. Gdybym posiadała wersje papierową książki, a nie ebooka, może nawet ostentacyjnie rąbnęłabym nią o ścianę. Mogłam jedynie utopić czytnik, więc pozostała mi jedynie wewnętrzna agresja. I nawet nie chodzi o fabularny koniec tej historii. Chodzi o mętlik w mojej własnej głowie. Mętlik dotyczący moich własnych przekonań. Jojo Moyes zmusiła mnie do konfrontacji, na którą zupełnie nie byłam przygotowana. Wiem, wiem, zupełnie nie wiecie o czym mówię, więc wychodzi, że zwyczajnie bredzę od rzeczy. Dopowiem więc tylko, że zarówno rozumiem, jak i nie pojmuje tej historii... Jeśli ktoś już czytał tę książkę, chyba będzie wiedział, co mam na myśli.
Podsumowując; ?Zanim się pojawiłeś?, wbrew temu, co sugeruje kilka zdań na okładce, nie jest powieścią dla wszystkich. To nie jest łatwa historia, kolejny romans o jakim można zapomnieć zanim się jeszcze odłoży książkę na półkę. Być może tak bardzo mną wstrząsnęła, bo szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś odrobinę innego, ale myślę, że i bez tego elementu zaskoczenia zareagowałabym podobnie. Bo chyba nie można zareagować inaczej... Czy polecam? Owszem, z całego poranionego, rozerwanego na małe kawałeczki serca. Ta historia jest piękna. Mimo wszystko, jest piękna. I zmusza do myślenia. Sugeruje wiele rzeczy, ostrzega przed następnymi... Przede wszystkim jednak definiuje na ile my sami jesteśmy tolerancyjni względem cudzych decyzji. Jak się okazało, ja nie byłam tak bardzo tolerancyjna, jak myślałam, że bym była... Cóż, człowiek uczy się całe życie, prawda?