Jako wierna fanka Andrzeja Sapkowskiego po "Żmiję" sięgnęłam z wielkim entuzjazmem, tym bardziej, że Bliski Wschód fascynuje mnie, a czasy Zimnej Wojny interesują. Zakochana w "Sadze o Wiedźminie" i zauroczona "Trylogią husycką", z niecierpliwością oczekiwałam ukazania się najnowszej powieści mojego Mistrza, gdy więc tylko pojawiła się okazja, zaraz pobiegłam ją zamówić. Czas oczekiwania na przysłanie dłużył mi się niemiłosiernie, ale z tym większą radością zabrałam się do czytania. Trzy dni później, gdy odkładałam książkę na półkę, byłam już tylko zawiedziona.
Zawiodłam się na Mistrzu ASie, zawiodłam się sromotnie. Ten autor przyzwyczaił mnie do niezwykle wysokiego poziomu, tym bardziej więc odczułam porażającą przeciętność "Żmii". Aż trudno mi było uwierzyć, że to on pisał, on właśnie, mój literacki guru. Z absolutnych wyżyn geniuszu spadł gdzieś do poziomu przeciętnego polskiego pisarza fantasy.
Mam przemożne wrażenie, że AS napisał tę książkę, ponieważ zabrakło mu pieniędzy, a przy okazji chciał pokazać, jaki to on jest mądry, oczytany i jak to on dobrze mówi po rosyjsku. Nie zrozumcie mnie źle; podziwiam rozmiary jego wiedzy, jednak samo to nie wystarczy, by uczynić książkę interesującą. Lubię, gdy autor dba o detale, gdy zwraca uwagę na realia historyczno-kulturowe, gdy pozwala czytelnikowi nauczyć się czegoś nowego. Wiedza ta jednak musi być umiejętnie i swobodnie wprowadzona do tekstu, nie może człowieka przytłoczyć. W "Żmii" przytłacza. Przytłacza liczba miast, krain geograficznych, nazwisk, a nade wszystko nazw broni i terminów wojennych. Słowniczek, zamieszczony z tyłu książki, część tych terminów wyjaśnia, części nie, ale nawet wyjaśnienia wiele nie pomagają w lekturze. Nie, kiedy co chwilę trzeba sprawdzać, co jest co, bo inaczej myli się ka-pe-pe z ka-en-pe i akaemem. Zwyczajnie za dużo tego.
Irytująca także była ilość rosyjskiego w książce. Doskonale rozumiem potrzebę kulturowego i językowego przybliżenia czytelnikom środowiska, w jakim dzieje się akcja, i naprawdę nie mam nic przeciwko wtrąceniom rosyjskim czy arabskim. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Co innego bowiem pojedyncze słowo, zdanie, powiedzenie, wyjaśnione w przypisie, a co innego ulewa tychże, w dodatku pozostawionych czytelnikowi do rozszyfrowania. Nie wspominając o całych akapitach po rosyjsku. To piękny język, ale nie każdy go zna, podobnie jak nie każdy zna francuski czy angielski. Potrzeba proszenia przyjaciół o przetłumaczenie tekstu w ponoć polskiej książce niezbyt dobrze o niej świadczy.
Następną sprawą są bohaterowie. To nie te barwne, żywe postacie, które znamy i kochamy z "Wiedźmina" czy "Trylogii". W "Żmii" zdają się one papierowe, bez życia, bez smaku. Główny bohater, Paweł Lewart, nie wywołuje we mnie żadnych uczuć - ani mnie on ziębi, ani parzy. Sobie jest. Coś robi, coś mówi, nawet coś myśli od czasu do czasu. W zasadzie nie wyróżnia się niczym i na dobrą sprawę wciąż nie wiem, dlaczego właśnie on został wybrany przez tytułową Żmiję. Jedynymi postaciami, które mają w sobie odrobinę życia, są prawie-biolog Łomonosow, chromy major Sawieliew i pyskaty Walera, wszystko postacie drugo-, a nawet trzecioplanowe.
Intryga, zapytacie? Ano, jakaś była. Niezbyt skomplikowana, ale była. Nienajgorsza w gruncie rzeczy. Prosta jak drut, w sumie banalna, ale na swój sposób intrygująca. Niejednokrotnie w opowiadaniach ASa o długości kilkunastu stron znajdowałam więcej akcji aniżeli w jego najnowszej powieści, ale trzeba przyznać, że sama koncepcja złotej Żmii, bliskowschodnich legend oraz nie-do-końca-podróży przez czas jest wysoce interesująca. Gdybyż tylko Sapkowski zechciał ją rozwinąć! Niestety, tak się nie stało. Mnie osobiście podobał się również sam wątek wojny w Afganistanie, gdyż, jak wspominałam wyżej, lubię książki w ten czy inny sposób pokazujące czasy Zimnej Wojny. Sapkowskiemu udało się pokazać tamten świat, ludzi oraz ich nastawienie zarówno do komunizmu i ojczyzny, jak i samej wojny w sposób wiarygodny, ciekawy, rzeczywisty, bez zbędnego upiększania i idealizowania, ale również bez - tak często obecnego we współczesnych powieściach podejmujących tę tematykę - demonizowania ich. Dzięki temu zabiegowi czytelnik nie kibicuje żadnej ze stron, chociaż z oczywistych względów bardziej skupia się na Sowietach.
Trzeba przyznać, że to bardzo pesymistyczna powieść. Ciężka. Jednak jednocześnie - mało poruszająca. Kilka momentów, gdy się uśmiechnęłam, kilka takich, gdy poczułam lekkie drgnięcie wewnętrznego barometru uczuciowego - tylko tyle. Było to bardzo suche, bezosobowe jakby. Gdzież podziała się ta barwność języka, estetyka opisu, różnorodność stylizacji! Gdzież podziali się ci bohaterowie, których można było pokochać albo znienawidzić, którzy czuli, chodzili, śmiali się i płakali, a my razem z nimi! Gdzież podziała się fabuła, przy której człowiek wstrzymywał oddech, niepewny, co stanie się za chwilkę i czy bohater wyjdzie cało z opresji! Gdzież, ach!, gdzież podziały się emocje, te rumieńce na policzkach, z którymi czytało się "Sagę o Wiedźminie" i "Trylogię husycką"! Odpowiedzi nie znam, wiem jedno: nie ma ich z pewnością w "Żmii".
Tym, co książkę ratuje, jest oczywiście bezustannie wspaniały styl, lekkość pióra, naturalna swada, z jaką Mistrz AS spisuje swe historie. Bogactwo słownictwa, język, konstrukcja zdań, akapitów, całości - pozostają na niezmiennie wysokim poziomie. I gdyby nie one oraz podpis na okładce - nie jestem pewna, czy w ogóle uwierzyłabym, że tę powieść napisał Andrzej Sapkowski. Bo gdyby porównać ją z dowolną książką innego autora, powiedziałabym, że jest przeciętna. W wewnętrznym porównaniu z pozostałymi dziełami Mistrza ASa wypada jednak kiepsko, bardzo, bardzo kiepsko. Po tym autorze oczekiwałabym więcej. I dlatego właśnie tak sromotnie się zawiodłam
Opinia bierze udział w konkursie