"Anielska etiuda" opowiada historię Roberta Nowaka. Poznajemy go w pierwszym rozdziale, gdy jako ambitny student dwóch kierunków wybiera się na pielgrzymkę do Częstochowy. Tam upada mu termos, który toczy wprost pod nogi slicznej miejscowej dziewczyny, Basi... I ten wątek jest pierwszym, który wywował u mnie zażenowanie, bo kiedy młodzi zaczynają rozmowę natychmiast okazuje się, że Basia od października jedzie na studia do Warszawy i zaczyna kierunek, który obecnie studiuje Robert, więc będą często się widywać. Naprawdę? Nie padła nawet żadna nazwa uczelni. Za to Basia, skromna i pobożna dziewczyna od samego początku rzuca w stronę Roberta niemiłe, oceniające docinki, jakby znali się od lat. Wybierają się we dwójkę na spacer po mieście i podczas tej eskapady Basia opowiada, jak straciła zaufanie do chłopców, gdy jej były chłopak chciał ją zgwałcić. Prowadzi historię, jakby opowiadała, że rano chleb posmarowała masłem i nie przeszkadza jej to w spacerowaniu bocznymi uliczkami z chłopakiem, którego nie zna i całowaniu się z nim kilka godzin później na dworcu.
I tu autor rzuca nas w przyszłość. Robert jest po czterdziestce, jest doktorantem na uczelni, wdowcem po Basi i alkoholikiem. Jego pracodawca stawia mu warunek - albo podda się terapii, albo zostaje dyscyplinarnie zwolniony. Nic to! Robert wraz ze swoim wieloletnim przyjacielem, niespełnionym artystą, wybiera się do ulubionej knajpy, gdzie znowu się upija i wsiada do samochodu... Budzi się w szpitalu, tzn. nie do końca się budzi, bo okazuje się, że zapadł w śpiączkę, ale słyszy i rozumie wszystko, co dzieje się wokół, stąd też dowiaduje się, że przed knajpą nawet nie uruchomił silnika, lecz zasnął w aucie, w które uderzył inny kierowca. Do jego sali codziennie przychodzi sprzątaczka, kobieta po czterdziestce, której buzia się nie zamyka. O czym mówi? Pomimo, że jest w wieku Roberta, zwraca się do niego jak do dziecka. Opowiada ze szczegółami o swoich seksualnych podbojach i jak założyła stringi do pracy, żeby skusić lekarza, którego biuro sprzątała. Jej wypowiedzi to zdecydowanie najbardziej żenujący wątek tej książki pod względem językowym.
Podczas śpiączki Roberta dowiadujemy się, jak dokładnie zmarła Basia - podczas aborcji ich nienarodzonego dziecka, które miało być przeszkodą w rozwoju ich kariery. Dziecko, dziewczynka o wdzięcznym imieniu Zygotka (!) nawiedza Roberta w snach. Prowadzi go na wysypisko śmieci, gdzie mieszka z pieskiem i przez kilka dni go tam trzyma, a Robert przez całe te dni na zmianę śpi, myśli o swoim życiu i obżera się smakołykami, które przynosi mu nienarodzona córka. Na koniec Zygotka prowadzi go na cmentarz, gdzie odprawia swój pogrzeb. Zszokowany Robert budzi się w szpitalu, zrywa z siebie aparaturę i goniony przez cały personel szpitala dobiega na cmentarz, zeby rozkopać symboliczny grób Zygotki. Po przebudzeniu poznaje też śliczną panią doktor o zgrabnych nogach i oczywiście zakochuje się od pierwszego wejrzenia!
Mało? Robert wychodzi ze szpitala. Dalej chleje. Pani doktor okazuje się być kuzynką jego najlepszego przyjaciela, artysty. Pani doktor ma 16-letniego, sparaliżowanego od pasa w dół syna. Robert wprasza się na jego urodziny. Pani doktor jak się okazuje też jest już w nim zakochana (w końcu kobieta ambitna, a łobuz, którego prawie nie zna, będzie kochał najbardziej). Robert postanawia być dobrym zastępczym tatusiem i myje młodemu obsrany tyłek, za co w nagrodę dostaje noc z panią doktor.
Wciąż mało? Robert idzie do knajpy się upić. Zostaje napadnięty przy bankomacie i umiera. Zostaje pochowany. Budzi się w trumnie i reaguje na to tak, jakby "o, herbata wystygła". Zostaje uratowany przez dwóch rzezimieszków, którzy chcą okraść jego grób. Zostaje uratowany, ale luz, nic się nie zmieni, bo zakochana pani doktor z uśmiechem przystaje na to, żeby jej ukochany alkoholik napił się piwa, to przecież normalne!
Każdy ma prawo mieć inny czytelniczy gust - ja jednak zawiodłam się bardzo tą powieścią, która mogła nieść naprawdę mocne przesłania.
Opinia bierze udział w konkursie