Gdy Julie Barenson, młoda wdowa stopniowo zaczyna wkraczać w związek z szarmanckim Richardem coś zaczyna wyraźnie być nie tak. I nie chodzi tu o mówiąc lekko nieprzyjaznym nastawieniu jej psa, Śpiewaka do nowego chłopaka swojej pani. Julie, jako zdecydowana i stanowcza kobieta ostatecznie zrywa z Richardem i umawia się z Mikiem, najlepszym przyjacielem zmarłego męża. Układa im się bardzo dobrze, często razem wychodzą, mają ze sobą dobry kontakt. I tak mija nam połowa książki. Gdzie akcja? Dlaczego jest tak mało thrillera w tym thrillerze? O złudne pierwsze wrażenie! Gdy wydawało mi się, że będę musiała „Anioła...” spisać na straty, moim niewiernym oczom ukazała mi się jedna z najlepszych pozycji thrillerów obyczajowych. Na czym polega jej siła? Przede wszystkim na ludzkich, pełnokrwistych postaciach. Julie, to jak wcześniej napisałam kobieta, która wie, co robi i nie trzeba się o nią ciągle zamartwiać, a taki typ bohaterek (dość rzadki w dzisiejszych czasach) bardzo lubię. Mike to typowy nieśmiały i wręcz przemiły chłopak. Największą jednak część mojej uwagi pochłonął Richard. Jest bardzo inteligentny i z łatwością manipuluje ludźmi. Najlepsze jest to, że podczas czytania książki ja tak jak bohaterowie bardziej bałam się nie tego, co Richard zrobił, tylko to, co może zrobić w każdej chwili. Sparks zasiał ziarenko strachu, które wykiełkowało i trzymało mnie w ciągłej czujności. Z pozostałych postaci warto wymienić rozsądną i dociekliwą stażystkę Jeniffer i głupiutką Andreę. Choć nie są one aż tak bardzo znaczące dla fabuły jak wyżej wymieniona trójka, to popychają ja do przodu. W książkach, które mają straszyć musi być „ten” klimat. „Anioł...” go ma i wykorzystuje bezlitośnie. Spacery po lesie, dziwne prezenty, piętrzące się tajemnice... „Anioł Stróż” zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Polecam go i radzę nie zrażać się dość spokojnym i leniwym początkiem.
Opinia bierze udział w konkursie