Po ostatnich wydarzeniach, rodzina Marii wtłacza w życie strategię ZAMKU TOTALNEGO. Rozpoczyna się sezon turystyczny i kolejne wyzwania. Rodzina nadal ma problemy finansowe, w związku z tym trzeba zadbać o turystów. Jak na złość nic nie idzie po myśli, a komizm sytuacyjny pokazuje absurd zdarzeń.
Wprawdzie Józef potrafi przegnać swoją grupę po zamku w takim tempie, że bardziej to przypomina ewakuację przed pożarem niż zwiedzanie, ale na dziedzińcu i tak wciąż gromadzą się niezadowoleni goście domagający się natychmiastowego wpuszczenia na zamek. s.40
Jeśli chcecie się pośmiać i doświadczyć niesamowitej podróży po zamku, gdzie z komina wyskakuje martwa pokojówka, gdzie dwa harty pilnują podziemi, gdzie opowieści jakie serwują nam właściciele nie zawsze mają wiele wspólnego z prawdą, to śmiało. Czeka was ubaw, czeka was niesamowita rozrywka.
Mechanik obserwował skaczący wóz z bolesnym grymasem na twarzy, a w chwili, gdy ojciec prawie wjechał w ścianę stajni, spytał, gdzie hrabia robił kurs prawa jazdy.
- W Pakistanie - odpowiedział Józef, po czym mechanik wsiadł do swojego auta. s.46
To o czym nie wspomniałam przy okazji recenzji pierwszej części, a co bardzo mi się spodobało, to forma zapisu powieści, jakby pamiętnikarska. Mamy daty, wydarzenia są zgodne z kalendarzem, wszystko się zgadza. Wydarzenia w "Ostatniej arystokratce" rozpoczynają się dokładnie siedem dni przed 5.12, a kończą 5.03. Druga część rozpoczyna się 6.03, a kończy 18.06. Przyspieszenie czasowe nie ujmuje akcji, wręcz przeciwnie dzieję się więcej, niż w pierwszej części.
- No przecież chyba nie będziemy kupować jeszcze chwastów? Coś rośnie w parku, nie? - przy czym zwrócił się do pana Spocka, który ojcu przytaknął:
- Rośnie. Trawa, mech i stokrotki. s.80
Epizodem na jaki liczy damska część czytelników, a co jest niejako nieodzownym elementem zamków i księżniczek to wątek miłosny. Maria, główna bohaterka zakochuje się w Maksie. Wymieniają korespondencję, ale my poznajemy tylko listy pisane ręką Marii. to dodaje animuszu, a jak na złość Maks pochodzi z rodu jeszcze bardziej zadłużonego niż Kostkowie. Tutaj nie ma mowy o szczęśliwym zakończeniu. Chociaż kto wie.
Przez całe popołudnie chodziliśmy z koszami po parku i zbieraliśmy granaty i kawałki butów. Józef nazywa to ruskim grzybobraniem. s.109
Polecam wam, bo choć z początku myślałam, że będzie to powielanie wątków, to jak się okazuje można zaskoczyć czytelnika i to wielokrotnie. Zaraz sięgam po trzecią część.