Właśnie skończyłam czytać powieść Fannie Flag ?Boże Narodzenie w Lost River?.
Lost River, mała miejscowość zagubiona gdzieś w Alabamie, niespodziewanie staje się nowym miejscem zamieszkania dla Oswalda T. Campbella, ciężko chorego mieszkańca Chicago, któremu lekarz dawał kilka miesięcy życia, jeśli natychmiast nie wyprowadzi się z tego zatłoczonego, nieprzyjaznego miasta.
I tak przypadkowym zrządzeniem losu Oswald zjawia się w Lost River tuż przed świętami Bożego Narodzenia, wynajmuje pokój u zaradnej Betty Kitchen i rozpoczyna nowe życie. Powoli poznaje jej mieszkańców, zwyczaje tam panujące, odkrywa nowe pasje i zainteresowania, wtapiając się w tą małą, ale jakże niebanalną społeczność. Zyskuje powszechną sympatię, zapominając o swojej chorobie i dramatycznej diagnozie doktora. Jako kawaler zostaje też nieświadomie wplątany w matrymonialnie intrygi, bo tak się składa, że Lost River zamieszkują w większości samotne kobiety, a mężczyzn tam jak na lekarstwo. Tak mijają kolejne dni, miesiące i znowu nadchodzi Boże Narodzenie?
Fabuła, owszem, prosta, nierozbudowana, mało odkrywcza, ale urok tej powieści tkwi w czymś innym, mnie bowiem niezmiernie mocno ujął klimat tej książki - pełen ciepła, ujmujący, emanujący dobrą energią ludzi zamieszkujących Lost River.
Postacie pojawiające się na kartach tej książki, i to nie tylko kobiety, choć to one nadają ton tej społeczności, to osoby na pozór niewyróżniające się niczym szczególnym. Ot, taki Roy prowadzący jedyny w mieście sklep, listonosz Claude w cywilu wytrawny wędkarz, no i gospodarne, pełne energii i pomysłów kobiety - Betty, Frances czy Mildred, to wyjątkowi ludzie tworzący wyjątkową małomiasteczkową społeczność. Wspólnie celebrują uroczystości, chociażby kolację wigilijną przy pięknie ubranej przez nieznane elfy (czyli członkinie Stowarzyszenia Mistycznego Zakonu Groszków!) Tajemnej Choince, wydają Biuletyn Towarzystwa Mieszkańców Lost River o trafnej nazwie ?Z biegiem rzeki?, są otwarci i życzliwi dla innych, a przede wszystkim skorzy do bezinteresownej pomocy. Bardzo mnie wzruszył i zapadł mi głęboko w serce wątek Patsy, kalekiej dziewczynki, sieroty, pozostawionej obcym ludziom na wychowanie. Jakże niesamowita, pełna empatii, zrozumienia i solidarności była reakcja mieszkańców Lost River na krzywdę dziejącą się dziecku. Jak szybko potrafili się zorganizować i jak mocno zaangażować w działania na rzecz poprawienia jej tragicznego losu. Mała miejscowość, ale ludzie o wielkich sercach. Przy okazji wspomnę jeszcze o Jacku, małym ptaszku o czerwonym upierzeniu i charakterystycznym czubku na głowie, którym opiekował się Roy i do którego tak bardzo przywiązała się mała Patsy. Kolejny to poruszający i ujmujący wątek w powieści.
Zresztą przyroda w tym utworze odgrywa niebagatelną rolę. Autorka ma świetny zmysł obserwacji świata z uważnością, czułością i umiejętność oddania jego piękna w niezwykłych opisach przyrody Alabamy, pełnych bogactwa kolorów, zapachów, obfitości i różnorodności.
Powieść spodobała mi się też dzięki temu, że została napisana przekonującym, klarownym językiem, z elementami humoru, wielokrotnie niektóre sformułowania czy scenki rozbawiły mnie mocno, chociażby ta historyjka z Oswaldem w roli głównej, gdy ten poszukując stowarzyszenia dla osób z problemami alkoholowymi trafia na zebranie AA, ale okazuje się, że są to amatorzy zupełnie czegoś innego?
No i jeszcze to spektakularne zakończenie, które obudziło we mnie taką dziecięcą radość z piękna zimowego poranka, zachwyciło malarskością obrazu i wzruszyło swoją wymową.
Krótko mówiąc, ?Boże Narodzenie w Lost River? to urokliwa, trochę sentymentalna, ale pełna domowego ciepła opowieść o ludziach, którzy odnajdują radość w swej codzienności, dzielą się nią z innymi, są wrażliwi i pełni pozytywnych uczuć do drugiego człowieka.
Lost River - ?magiczne miejsce, za sprawą gęstych drzew niewidoczne z autostrady, nad krętą rzeką, w otoczeniu kwiatów i liści, pełne śpiewu ptaków? - może by spędzić tam następne Boże Narodzenie?.
Opinia bierze udział w konkursie