To moje drugie zetknięcie się z pozycją wydaną w ramach serii "Twarze kontrkultury". Książki do niej zaliczone można nazwać "literaturą buntu". Wcześniej omawiany przeze mnie na blogu utwór "Wszystko się spieprzyło, ale chyba będzie lepiej" Richarda Fari?y dał mi przedsmak wyjątkowości, inności pozycji z tej serii. Zatem wiedziona wrodzoną ciekawością sięgnęłam po kolejną książkę z tegoż cyklu mając nadzieję na niezapomniane doznania.
Powyższa powieść już w dniu swej premiery została zakazana w Stanach Zjednoczonych. Teraz uchodzi za klasykę. "Candy" to opowieść o nieprawdopodobnie słodkiej, wręcz cukierkowej chrześcijance, patrzącej na świat szeroko otwartymi oczami. To kronika jej przygód w świecie pełnym mężczyzn owładniętych pożądaniem. Zafascynowanych tylko jej cielesnością. To książka uważana przez niektórych za satyrę "Kandyda" Woltera, a przez innych za odzwierciedlenie osobowości wszystkich amerykańskich dziewczyn tamtych czasów.
Nie boję się stwierdzić, że "Candy" wyprzedza swoje czasy. Momentami bardzo śmieszna, chwilami wstrząsająca. Książka daje trzeźwe spojrzenie na seksualne obyczaje naszych czasów. To najbardziej surowe doświadczenie w temacie jednoznaczności seksualnej jakiego doznałam podczas lektury. Nieprawdopodobne sceny, nieraz wręcz jakby naumyślnie udziwnione, są jednocześnie niesamowicie wiarygodne. Ponadto uwypuklenie uprzedmiotowienia seksualnego kobiet i degradacja takich jak tytułowa Candy, postępujących pozornie sprzecznie ze swoimi zasadami. "Candy" to także przedstawienie niewinności, miłości, współczucia dla inności. Otwartości umysłu, braku piętnowania ułomności, jasnych argumentów przeciwko wolnej miłości będącej "najlepszym z możliwych przywilejów".
Implikacje seksualne są tu jednocześnie inspirujące, śmieszne i niepokojące. To lektura mądra, kreatywna, zabawna. Łamiąca tabu. Z idealnie ukrytym moralizmem. Mało jest takich książek, które dostarczają doświadczeń na tak wielu poziomach. Całość bazuje na prowokacji. Styl jest ironiczny, zuchwały, śmiesznie bluźnierczy i powoduje, że konserwatystom włosy stają dęba na głowie. Nie skłamię gdy napiszę, że to jedna z najbardziej przebiegłych satyr z jakimi się spotkałam.