Tak samo, jak w poprzedniej części fabuła jest tu podzielona na dwa główne wątki, wokół których autor buduje sieć innych mniejszych scenariuszowych intryg i akcji. W jednym obserwujemy poczynania wspomnianego komandora Stephena Michaelsa i grupki jego dzielnych pilotów działających głęboko na terytorium wroga. W drugim zaś naszą uwagę przyciąga nie mniej charyzmatyczny Eric Weston i jego grupa zadaniowa Odyseusz, na którą czekają naprawdę niebezpieczne wyzwania. W tle tego wszystkiego prężnie działa Imperium, które opracowuje broń mogącą odmienić oblicze wojny.
Zasiadając do lektury tego dzieła, ponownie zanurzymy się więc w niebezpiecznym bezkresnym kosmosie, gdzie każdy nieprzemyślany krok może być tym ostatnim. Cykl od samego początku zaliczał się do grona dynamicznej space opery, która wywołuje uśmiech zadowolenia na twarzach czytelników pragnących wartkiej kosmicznej literackiej rozrywki. Nie inaczej jest w przypadku recenzowanego tomu i jeśli tylko ktoś pragnie widowiskowego, lecz niekoniecznie nadmiernie głębokiego sci-fi to z tego tytułu (jak i całej serii) powinien być więcej niż zadowolony.
Evan Currie doskonale wie jak zaciekawić czytelnika i sprawić, aby scenariusz był dla niego mocno angażujący. Podstawą jest tu bardzo dynamiczna narracja, która przeplata/przeskakuje pomiędzy poszczególnymi wątkami, co sprawia, że nie ma tu mowy o nudzie, a kolejne strony pochłania się błyskawicznie, aby dowiedzieć się co będzie dalej. Taka forma prowadzenia historii ma jednak również swoje pewne zauważalne wady. Niektóre fragmenty wręcz proszą się o uspokojenie tempa opowieści i skupienie się na większej ilości szczegółów. To niestety nie następuje i odbiorca dzieła podczas lektury będzie miał czasem wrażenie urwanego i niedokończonego wątku.
Opinia bierze udział w konkursie