Burzliwe były losy Buczacza. To ówczesne ukraińskie miasto położone nad rzeką Strypą w rejonie czortkowskim obwodu tarnopolskiego w południowo-zachodniej części naszych wschodnich sąsiadów od lipca 1919 roku leżało w granicach Polski, by jeszcze na pięć dni przejść w ręce Armii Czerwonej w sierpniu tegoż roku. Przynależność miasta do Polski zostało potwierdzone w 1923 roku i od tego momentu stało się miastem powiatowym. To tylko maleńki wycinek historii. Jeszcze przed drugą wojną światową 60% mieszkańców Buczacza stanowili Żydzi. Do mieszkańców miasta wrócimy. Nakreślenie tych kilku zdań o miejscu, gdzie urodził się bohater niniejszej lektury, jest ważne w kontekście napisania recenzji.
Okładka książki przestawia chłopca, który ucieka w stronę lasu przed wielkim niebezpieczeństwem, jakie nastąpiło po agresji III Rzeczy na tereny zajęte przez Związek Radziecki w 1941 roku. Podtytuł dramatycznych losów bohatera mówi sam za siebie: Prawdziwa opowieść o przetrwaniu podczas II wojny światowej.
Chłopiec w lesie to tytuł wspomnień Polaka żydowskiego pochodzenia, który urodził się w Buczaczu w 1930 roku. Mowa tu o Oziacu Frommie, który przeszedł piekło na ziemi i po wielu latach postanowił zostawić dla potomnych zapis tego, co przeżył od swoich najmłodszych lat. A przeżył wiele złego. W tym czasie w miasteczku, które zamieszkiwał Oziac, mieszkało blisko 8000 ludności żydowskiej. Bestialskie działania nie tylko Niemców, ale też Ukraińców doprowadziły do śmierci większości z nich. Szacuje się, że Holokaust przeżyło około setki osób...
Jedenastolatek stracił w tym czasie swoich rodziców i młodszą siostrę, a także 62 członków swojej bliższej i dalszej rodziny. Śmierć najbliższych mu osób widział na własne oczy. O nich właśnie opowiada na początku lektury. O ich codziennym życiu i o tym, jak na te tereny wkroczyła Armia Czerwona, co z pozoru było dla niego i Żydów stosunkowo bezpieczne. Gehenna Żydów, w tym rodziny Oziaców, zaczyna się po ataku III Rzeszy na Związek Radziecki.
Mały Oziac ucieka z deportacji, ukrywa się w lesie, zmaga się z niedostatkiem pożywienia, trzaskającymi mrozami, ponieważ dla agresorów jest nikim, Żydem, który musi umrzeć, bo tak postanowił wódz rzeszy niemieckiej Adolf Hitler. To dwa lata balansowania na krawędzi życia i śmierci. To bardzo wzruszająca część książki, która odbija się piętnem na dalszym życiu młodego chłopaka. Na pewno nie byłoby to proste, gdyby nie ofiarna pomoc polskiej rodziny, Janka i Katarzyny Rudnickich, którzy z narażeniem życia wpierali Oziaca na różne sposoby. Jak napisał w swoich wspomnieniach, najbardziej w tym czasie doskwierała mu samotność. Cisza była najgorsza dla niego. Jak sobie radził w takich chwilach? Co było dla niego lekarstwem na czas samotności?
Oziac Fromm przeżył najgorsze, by po wyzwoleniu ruszyć w świat. Jego wędrówka po Europie i dotarcie do Kanady otworzyła mu furtkę do nowego życia. Niełatwego z takim bagażem doświadczeń. Nie poddawał się, walcząc o godność i szacunek. A że był bardzo zaradnym człowiekiem wyszedł na życiową prostą, która dała mu nowe, lepsze życie. Życie, w którym nie nazywał się już Oziac Fromm, ale Maxwell Smart, bo takie przyjął nazwisko i imię, chcąc zapomnieć o tym, co przeżył w swojej wczesnej młodości. Co wydarzyło się jego życiu na kontynencie północnoamerykańskim? Jakie miał pasje, jak ułożyło mu się życie rodzinne? Kogo spotkał na swojej drodze i jaki miało to związek z Buczaczem?
Niesamowicie wzruszająca historia. Historia, która nie powinna zostać zapomniana, a przekazywana z pokolenie na pokolenie, by więcej nigdy nie doszło do tego, co wydarzyło się podczas II wojny światowej. Wiem, że to tylko marzenia wielu osób na ziemi. Ukraina ponad 80 lat później znów stała się areną wojny. Kolejny szaleniec ma się za pana świata...
Opinia bierze udział w konkursie