"Są straty, które łamią serca, takie, które pozbawiają poczucia sensu, są takie, które pozostawiają nas samych na zawsze".
Życie to jednak strata jest.
Każdy z nas przeżywa swoje osobiste końce świata.
Ile tych końców można mieć za jednego ziemskiego życia?
Chyba niezbadane.
Myślę, że ważne, aby tych początków było zawsze o jeden więcej...
Tę książkę, jak ukochaną płytę, którą się zapętla, aby grała w kółko i w kółko, można czytać cały czas, bez ustanku, ciągle od nowa. Skończyć i zabierać się za nią ponownie, żeby odkryć kolejne przesłanie, albo bardziej, wskazówkę - znaleźć zdanie, które wcześniej nie było odkryciem a teraz nagle jest.
"Życie utkane jest z maleńkich strat i pożegnań, zdarzających się we wtorek albo słoneczny wieczór lipca, niespodziewanie".
Agnieszka Krzyżanowska, znana w social mediach jako "Agnes on the cloud", prawie 3 lata temu stanęła w obliczu swojego końca świata - zmarł jej mąż, którego, jak pisze, znała dłużej niż swoich rodziców. Została z dwójką nastoletnich dzieci.
"O czym zatem jest ta książka?
O tym, co tu i teraz. O tym, co dalej. O tym, jak żyć, nie mimo wszystko, ale z tym wszystkim, co życiem jest".
Różne są życia w nas i wokół nas. To, czego ta lektura od nas wymaga, to zatrzymanie się i powolne zanurzenie w tę książkę, w gruncie rzeczy, o życiu.
"Co nas karmi" jest historią o drodze, jaką autorka teraz codziennie idzie, w nowej dla siebie rzeczywistości. O wczesnoporannych spacerach z psem, o zachwytach nad drobnymi elementami życia, o wypłakiwaniu się w stare drzewo (ile ono może tego znieść, tego przekazywanego bólu i słów niesprawiedliwości). O codziennych zmaganiach, które poprzeplatane są momentami radości i spojrzenia dalej, niż następny dzień, następna chwila, kolejny oddech.
Tych elementów, tych stanów i perspektyw, nad którymi Agnes się pochyla jest cały ogrom. Aż trudno uwierzyć, że czasem stanięcie i zauważenie, gdzie jesteśmy, i co w ogóle robimy, może tak bardzo nas uziemić. Że głębszy oddech może pozwolić na "wrócenie do siebie". A czasem jedyne co możemy, to wyjrzeć przez okno, w mocno ciemną noc i postarać się zrozumieć, że jesteśmy jedynie drobiną w tej przestrzeni, że stoimy wobec wszechświata, tego ogromu nie do pojęcia i nie do ogarnięcia rozumem. Że wiele było przed nami i wiele będzie po nas.
Dużo tu o stracie i radzeniu sobie z nią.
Autorka pisze często wprost o tej jej konkretniej stracie, jaką jest śmierć bliskiej osoby, ale też ciągle jest to tylko punktem wyjścia do ogólnego pojęcia stanu straty. Coś, co przydarza nam się ciągle.
Bo kończy się dzień, kończy urlop, odchodzą z domu dorosłe dzieci, rozwiązują się bliskie relacje...
Życie to nieustanna zmiana. A my się jakoś staramy w niej - paradoksalnie - stale odnaleźć.
"Carmen: >>Nie cierpię obchodzić urodzin raz w roku, mam je codziennie, kiedy się budzę. Życie jest po to, żeby się nim cieszyć<<".
To słowa ponad osiemdziesięcioletniej sąsiadki Agnieszki, która uczy ją takimi słowami zmiany perspektywy.
Pośród bólu, ciemnych myśli i zapuszczaniu się w szczeliny życia, gdzie jest ciemność i zagubienie, Agnieszka zwraca nam uwagę na jasne strony życia. Wręcz wskazuje palcem na te wszystkie drobiazgi, na małe elementy składające się na nasze dni, gdzie możemy poszukać słońca - jasności i ciepła. Ciągle przypomina nam, że można starać się tam uciec.
Czy bycie przynajmniej zadowolonym, by nie pisać wprost, szczęśliwym, to nie przypadkiem nasz świadomy wybór? Postanowienie, z jakim nastawieniem dziś wstałam i jak chce spędzić ten dzień. Gdzie pozwolę zapuścić się swoim myślom? W jakim kierunku skieruje wzrok, na zewnątrz, jak i wewnątrz siebie. Co do siebie przyjmę, a czemu podziękuję?
Możemy tak myśleć w perspektywie jednego dnia, potem tygodnia. A jeśli rozważymy takie myślenie w kontekście całego naszego życia?
"W każdej komórce naszego ciała niesiemy swoje życie, swoją opowieść. Nie po to, żeby nam ciążyła. Po to, żeby zrozumieć. Siebie, potem innych. Nie zgubić punków odniesienia. (...) Metafora życia jako historii pisanej przez nas samych jest potrzebna. Daje to perspektywę sprawczości i poczucia wpływu na to, jakie nasze życie jest, i wreszcie, jakim jesteśmy w nim bohaterem. Albo inaczej - jaką historię o sobie opowiadamy".
Szalenie trudno pisze mi się o tej książce, bo ciężko wybrać z niej tylko kilka aspektów, elementów, na których skupia się autorka.
Tu ważne i wartościowe jest naprawdę każde zdanie. Samo czytanie jej jest procesem bardzo powolnym, nie można, a raczej wręcz nie powinno się, przez nią przemknąć. Trzeba dać sobie czas na jej czytanie i jednoczesne przeżywanie tego, co autorka pisze, oraz tego, co dzieje się podczas jej czytania w nas.
"Co nas karmi" jest książką, która jak pajęcza nić oplata nam twarz, kiedy znienacka w nią wejdziemy.
Bardzo dużo tu osobistych, wręcz intymnych przemyśleń autorki, ale jednocześnie wspiera się ona całym ogromem innej literatury. Często kieruje swój wzrok i wewnętrzny słuch oraz rozumienie życia na nauki wschodu, na filozofię, eseistykę, psychologię.
Czytanie tej książki to ciągła inspiracja, bo stale prowadzi nas w kierunku innego autora, innej książki - istna skarbnica wiedzy w temacie, ponieważ bibliografia jest pokaźna. Po nitce do kłębka możemy otoczyć się ogromnym zasobem książkowym, który poszerzy horyzont wiedzy, zbuduje wsparcie i otworzy nas na zrozumienie, głównie samych siebie.
">>Saudade<< w języku portugalskim oznacza tęsknotę za czymś, co istniało, to nagły głębszy oddech, za którym pojawia się skurcz serca, bolesny, bo nie można już tam wrócić, do miejsc, do ludzi.
>>Saudade<< za tym, czego już nie ma, za człowiekiem, za każdym sierpniem, za falą nad jakimś morzem (...), ale też za sobą i najgłębiej, jeśli się zatrzymasz, za dawno utraconym poczuciem jedności z całym światem. >>Saudade<< oznacza, że to było dla nas ważne, a my ciągle istniejemy, poskładani z tego, co tak piękne.
Życie. Czasem brak oddechu. Czasem wielki zachwyt".
A oto mój szczery zachwyt nad tą książką.
Opinia bierze udział w konkursie