Dzieło Laurie Lee wpadło w moje ręce już wcześniej, dawno temu na studiach, zadane jako lektura przez lektorkę języka angielskiego. Wtedy, czytając w obcym dla mnie języku, błagałam o to by więcej zrozumieć i choć raz się uśmiechnąć lub zachwycić, co miało być moim udziałem, tak przynajmniej zapewniali anglosascy wydawcy. Teraz, prawie 15 lat później, tuż po przeczytaniu przetłumaczonej wersji, w końcu pojęłam dlaczego ta książka jest tak zachwalana i w niektórych regionach Anglii należy do kanonu lektur. Nie dość, że jest napisana pięknym, lirycznym i dawno już zapomnianym językiem, to jeszcze opowiada o czasach dawno minionych z nostalgią i rozmarzeniem, o czasach leniwego dzieciństwa, które już nigdy nie wrócą. To książka, która posiada wspólny mianownik ze wszystkimi czytelnikami, dlatego pomimo upływu lat nadal wydaje się być współczesna.
Laurie Lee, angielski pisarz, poeta i scenarzysta, w wieku trzech lat wraz z rodziną przeprowadził się
do małej rolniczej wioski Slad, w hrabstwie Gloucestershire. Jego ojciec opuścił rodzinę i wyjechał do wielkiego miasta. Pomimo faktu, że nigdy nie zamierzał wracać, nadal wysyłał swojej żonie pieniądze dzięki czemu była w stanie utrzymać przy życiu liczną rodzinę.
Autor, w tej biograficznej opowieści, opowiada o wczesnych latach swojego życia. Książka podzielona jest na rozdziały, które choć nie są ułożone chronologicznie nadal tworzą spójną całość. Dzieciństwo pisarza przedstawione jest za pomocą opowiadań-obrazów, które podzielone są tematycznie. Mamy tutaj rozdziały zatytułowane "Zima i lato", w których autor opisuje (niczym Reymont w "Chłopach"), pory roku i związane z nimi zabawy i obowiązki. Są rozdziały o członkach rodziny i najbliższych sąsiadach (ten opowiadający o staruszkach jest moim ulubionym fragmentem biografii), te opowiadające o szkole czy świętach oraz wiele wiele innych. W tej niewielkich rozmiarów książeczce autorowi udało się zmieścić najważniejsze momenty ze swojego dzieciństwa.
Jak tylko zabrałam się za lekturę wiedziałam, że jest to książka zupełnie pozbawiona akcji. Zresztą jeśli zadamy sobie trud i poznamy sylwetkę naszego autora to będziemy wiedzieli, że dzieciństwo, choć go nie rozpieściło było raczej spokojne. Urodzony na początku XX wieku, wychowany przez matkę, która dość lekko stąpała po ziemi, choć często doświadczał głodu i zimna zapamiętał swoje dzieciństwo jako okres magiczny. Był to czas kiedy znana nam współczesna cywilizacja i jej postęp jeszcze nie dotarła na angielską wieś. Czas kiedy odległość nadal mierzyło się możliwościami konia, za klimatyzację służył przeciąg, a za lodówkę dół w ziemi wypełniony śniegiem. Jak popatrzymy na dzisiejsze dzieci i młodzież to naszym oczom ukaże się smutny obraz, zmęczone twarze wpatrzone w ekrany tabletów i komputerów, dzieci nie spędzające czasu z rówieśnikami, nie umiejące się wspólnie bawić, gdyż najłatwiejszą rozrywkę znajdują w internecie. Nie trzeba się wysilać, wymyślać zabaw. Ja pamiętam moje dzieciństwo, dzieciństwo czasu transformacji, kiedy nadal się siedziało na dworze jednak z okien kusiła już telewizja, a cały świat zaczynał mówić o pierwszych komputerach. Wtedy nadal bawiło wspinanie się po drzewach czy łażenie po trzepaku, jednak nowinki techniczne kusiły niczym diabeł zabierając czas do tej pory przeznaczony rodzinie i rówieśnikom.
Nasz autor żył w czasach kiedy czasu nadal było dużo, kiedy dni były długie i wypełnione śmiechem. Młodzi chłopcy beztrosko biegali po szerokich łąkach, kąpali się w jeziorach czy jeździli na łyżwach. Wtedy rodzice nie bali się zastawiać swoich pociech na podwórku po zmierzchu gdyż w znanej okolicy nie groziło im niebezpieczeństwo. Dziewczyny siedziały z mamą w kuchni, piekły ciasteczka i wyszywały serwetki. Więzi rodzinne były naprawdę mocne, i każdy za swoim ziomkiem stanął by murem.
Nie mamy do czynienia z dobrą biografią, jeśli jej autor nie jest w stanie przenieść nas w czasie i dać poczuć na własnej skórze to czego doświadczył. Tym razem miałam do czynienia z biografią wspaniałą. Nie dość, że przeniosłam się w czasie to jeszcze zrobione to zostało z takim kunsztem i smakiem, że poczułam się jak bym kosztowała rajskiego, soczystego owocu. Wszystko tu było żywe, tętniące kolorami i witalnością, soczyste i świeże. Proza Laurie Lee, choć liryczna, nieśpieszna i niepozbawiona ozdobników i licznych metafor, aż cieszy zmysły. Rzadko zdarza mi się czytać książki, których autorzy potrafiliby w tak drobiazgowy i detaliczny sposób przedstawić świat, i to na dodatek czasów swojego dzieciństwa. U Lee przyroda żyje, brudna i biedna angielska wioska wydaje się być najprzyjemniejszym miejscem na świecie a jedynym zwiastunem nieszczęścia jest zbliżający się wielkimi krokami postęp technologiczny. Czytając aż czujemy tęsknotę autora za czasami dawno minionymi.
Niektórzy powiedzą że moje zachwyty są przesadzone, wszak w dziele Lee pełno elementów zarówno rasistowskich jak i seksistowskich, chociażby planowanie przez autora gwałtu na swojej pobożnej i nieco niedorozwiniętej koleżance, i chociażby ze względu na to powinniśmy wykazać się szacunkiem i trzymać ochy i achy na uwięzi. Nie uważam żeby powieść Laurie Lee była dziełem doskonałym, lecz to przecież biografia a czy życie jakiegokolwiek człowieka jest do końca idealne? Stylistycznie i językowo pięknie i dosadnie, fabularnie powolnie i zmysłowo. Jest to kawałek angielskiej literatury, który nie bez powodu stał się cenionym bestsellerem. Polecam i wam. Dla tej nostalgii.
Opinia bierze udział w konkursie