Po lekturze "Pudełka z marzeniami" i cyklu Wyręby oraz "Zabij mnie, tato" uznałam, że nie mogę przejść obojętnie obok tego pisarskiego duetu. Byłam bardzo ciekawa, jak wypadnie wspólna powieść specjalistki od dobrych zakończeń i mistrza grozy. Co wynikło z tego niecodziennego połączenia? Z pewnością nie do końca to, czego się spodziewałam. Atmosfera wywołująca gęsią skórkę i dreszcze, którą pamiętałam z Wyrębów, została mocno polukrowana, prawdopodobnie za sprawą pióra Magdaleny Witkiewicz. Nie jestem pewna, czy o to chodziło w tej literackiej unii...
Monika i Maciej przechodzą poważny kryzys. Ich małżeństwo wisi na włosku i wcale nie zanosi się na to, by miał się wydarzyć jakiś cud, ratujący sytuację. Pewnego dnia znajdują w skrzynce na listy voucher na darmowy pobyt w nieznanym im pensjonacie na Kaszubach. Nie mają pojęcia, kto sprezentował im ten wyjazd, ale postanawiają się tam wybrać, by podjąć próbę ratowania związku. Na miejscu czeka na nich właściciel, pan Jerzy Zawiślak, a także całe połacie odludnych przestrzeni. Widoki jak z bajki, zerowy zasięg telefonu, brak Internetu, cisza, spokój i... bagna, na których podobno straszy niejaka Helenka. Wkrótce do pensjonatu wraca z podróży syn właściciela, Łukasz. Przystojny i sporo młodszy od małżonków mężczyzna zajmuje się w agroturystyce końmi. I nie tylko nimi.
Mijają zaledwie trzy dni, kiedy okazuje się, że Maciej musi niespodziewanie wrócić do Warszawy, by pomóc w czymś wspólnikowi. Monika jest wściekła! Przecież to miały być ich dwa tygodnie na odnowienie więzi, a tymczasem jej mąż korzysta z pierwszej możliwości, by uciec do miasta. I zostawia ją samą z dwoma obcymi facetami. I z legendami o niebezpiecznych bagnach, na których zaginęło już kilka osób. A w dodatku w pensjonacie znajduje się biblioteczka pełna okultystycznych publikacji...
Akcja w powieści nie jest bardzo dynamiczna, a atmosferze brakuje sporo do grozy. Pierwsze 200 stron to typowo obyczajowa historia dwójki głównych bohaterów, którzy trochę pogubili się w życiu. W okolicach tej dwusetnej strony zaczęłam się niecierpliwić, ale i tak miałam w planie doczytać książkę do końca, więc czekałam na rozwój wypadków, wyłapując przy okazji drobne "smaczki", niepostrzeżenie zagęszczające atmosferę. W okolicach 250. strony pióro Dardy wreszcie przebiło się przez warstwy lukru, więc nie traćcie nadziei podczas lektury ;-) Nie mogę napisać więcej, bo za dużo bym zdradziła. W każdym razie fabuła nabiera rumieńców, więc finał zdecydowanie podniósł mi ciśnienie :D
Niższa ocena za zbyt mało grozy w powieści, a także za słabe zaangażowanie korekty. Wiem, powtarzam się, ale nic nie poradzę na to, że irytują mnie częste literówki i pogubione wyrazy.
Opinia bierze udział w konkursie