Wyznam szczerze, że sięgając po debiut Edgara Hryniewickiego, spodziewałam się zupełnie czegoś innego. Jeśli chcecie wiedzieć, czy się zawiodłam, czy wręcz przeciwnie - bardzo mile zaskoczyłam, zapraszam do przeczytania całości.
"Czarne koty" są pierwszą częścią, choć niedokładnie wiem, czy dłuższej serii, trylogii, a może dylogii? Nie zostało określone, a przynajmniej ja podobnej informacji nie znalazłam. W książce wkraczamy w całkowicie nowy, w zupełności wykreowany przez autora świat. Zaznaczę we wstępie, że do powieści dołączone zostały mapy, w tym właśnie całego świata, jak i poszczególnych królestw czy miasta, w którym głównie toczy się opowieść. Według mnie mapy są świetne, bo pozwalają czytelnikowi lepiej poznać nowe miejsca, lepiej je sobie wyobrazić. I przede wszystkim ułatwiają zapamiętanie nieraz ciężkich do wypowiedzenia nazw.
Wracając do meritum. "Czarne koty" opowiadają historię Minsa, nastoletniego chłopaka z biednej rodziny szkutniczej, mieszkającego wraz z ojcem i ciotką, oraz próbującego odnaleźć własne przeznaczenie. Mins osiągnął już taki wiek, w jakim młodzi ludzie wybierają profesję, w której zamierzają się trudnić. Problem polega na tym, że Mins nie zamierza być taki, jak ojciec. Nie zamierza pracować za parę srebrnych ortugów i żyć od jednej dwunastogodzinnej zmiany do drugiej. Mins pędzony nastoletnimi marzeniami chce być jak szlachta: zarabiać w tysiącach, a przy okazji przysłużyć się dla swojego miasta, Thornis, oraz całego kraju, Księstwa Bergarnii. Czysty przypadek chce, że wraz z kamratem Joimem pakują się w dziwną robotę, odrobinę nielegalną, bo z nowopoznanym Blindem zamierzają okraść kupca, który zaprzedał się wrogom, Południowcom. Po zakończonej akcji, która nie do końca poszła po ich myśli, Mins i Joim otrzymują propozycję zasilenia tajnej, patriotycznej organizacji.
I wtedy też rozpoczyna się cała przygoda. Chłopcy zostają wciągnięci w szereg najróżniejszych wydarzeń, a ciągle nowym zadaniom o odmiennej skali trudności nie widać końca. Mins poznaje gorzki smak życia, przyjaźnie się zacieśniają, kiełkuje nastoletnia, pierwsza miłość - mogłoby się wydawać nierozerwalna i jedyna. A wszystko to otoczone tłem zbliżającej się wojny między Południowcami, między sojuszem Krotosu i Protosu a całą resztą wysp należących do Księstw Siergwazji lub Bergarnii.
Moją pierwszą myślą dotyczącą "Czarnych kotów" tuż po przeczytaniu było: dużo się działo. Choć to i tak mało powiedziane. Przez prawie pięćset stron otrzymałam wielowątkową historię pełną różnorodnych emocji. Nie wspomnę nawet o ilości nazw miejsc czy imion, które się przewinęły. Najbardziej z całości urzekły mnie opisy. Były niesamowicie rozbudowane, dokładne, a użyte słownictwo bogate, za co w przypadku debiutującego autora należą się ogromne brawa. Świat został wykreowany niezwykle zmyślnie, a każdy, choćby najmniejszy element, idealnie pasował do większej układanki, tworząc spójną całość.
Największym mankamentem książki są bohaterowie; relacje między nimi, dialogi, a już w szczególności ich sfera emocjonalna/duchowa. Przez około sto pięćdziesiąt stron nie mogłam się wczuć w opowieść. Rozmowy między Minsem a jego kamratami, zależności między nim a przełożonymi organizacji były najzwyczajniej sztuczne. Główny bohater mnie irytował, bo kto bez uprzedniego, dokładnego poznania nawet samej nazwy organizacji, do której zamierza wstąpić, ufa liderom bezgranicznie i robi wszystko, co mu każą? Rozumiem, że w Minsie obudziły się patriotyczne zapędy, ale po jego wcześniejszych przemyśleniach wywnioskowałam, że chłopak jakiś tam rozum posiada. No, właśnie. Przemyślenia. Nie wiem, jak inni, ale ja po prostu nie lubię, kiedy w trzecioosobowej narracji pojawiają się fragmenty dosłownych myśli bohaterów. To jest zabieg należący do narracji pierwszoosobowej.
Po jednej czwartej książki zaczęło się poprawiać, aż wreszcie fabuła wciągnęła mnie do tego stopnia, że nie baczyłam na resztę.
"Czarne koty" jak na powieść fantastyczną są typową średniawką; jak na debiut - świetna książka, a w autorze drzemie ogromny potencjał! Przyznam szczerze, że jestem ciekawa dalszych losów bohaterów, szczególnie że pierwsza część skończyła się dość zaskakująco.
Czy polecam? Tak. Fani rozbudowanej fantastyki znajdą w "Czarnych kotach" wiele, tak jak ja będą zafascynowani rozbudowanym światem pełnym smacznych detali. Laicy, którzy rzadko kiedy sięgają po gatunek, mogą się trochę męczyć podczas czytania, bo książka jest naprawdę, przeraźliwie wręcz, rozbudowana.
Opinia bierze udział w konkursie