Wyobrażasz sobie świat bez słońca, czy deszczu? Świat, w którym woda stała się skałą, a niebo jest czarne? Ono wcale nie pociemniało. Przykryły je statki kosmiczne. Tysiące statków. I oni - obcy polujący na życie. Paskudne bestie, które potrafią omamić człowieka. Mają moc, która sprawia, że każdy im ulegnie. W końcu nie ma człowieka bez chociaż małej słabości, prawda? A oni właśnie z tego czerpią swoją siłę.
W tym wszystkim Grzegorz.
Dzień przed atakiem obcych wyjechał z Nowego Sącza, zostawiając u teściów żonę i dzieci. Wrócił do Warszawy z powodu ważnego spotkania związanego z pracą. To miała być tylko chwilowa rozłąka z najbliższymi. W końcu kto by pomyślał, że kolejnego dnia zacznie się koniec świata, a Grzegorz okaże się świadkiem brutalnego morderstwa swojej sąsiadki, którego sprawcą był jej zmarły jakiś czas temu mąż...
No to delikatne wprowadzenie do historii już mamy, jednak cała akcja zaczyna się mniej więcej rok po tym, jak obcy zaatakowali Ziemię. Nasz główny bohater wraz z innymi ocalałymi zamieszkuje tunele, które chronią ich przed atakami. Należy również do grupy, która często wychodzi na powierzchnie w poszukiwaniu pożywienia. Jest dość zamkniętym w sobie facetem, który stroni od znajomości. Jest dobry w tym, co robi. Gdy pewnego dnia pojawia się cień szansy na to, że jego rodzina życie, nie waha się, pakuje najpotrzebniejsze rzeczy i wyrusza w podróż do Nowego Sącza, oddalonego o ponad 300 km od stolicy.
Jednak nie wszystko idzie zgodnie z planem.
Bo plan zakładał, że w podróż wyruszy sam, że po prostu ucieknie. Wszystko się komplikuje, ale ostatecznie Grzegorz wyrusza śladem swoich najbliższych. Zaś za Grzegrzem wyrusza grupa żądna zemsty.
Długo zastanawiałam się, jak to wszystko ubrać w słowa. Jestem zagorzałą fanką "The walking dead" i nie ukrywam, że liczyłam na tego typu historię. Miałam wobec niej spore oczekiwania, jednak niestety w dużej mierze ta książka mnie zawiodła. Kreacja kosmitów/obcych (nie wiem, jakie słowo najbardziej będzie tu pasowało) była delikatnie mówiąc dziwna... Bo w końcu mówimy tu o wielkiej mocy, która nawiedziła naszą planetę. Ogromna liczba statków kosmicznych zasianych na niebie od roku się na nim utrzymuje, ba, nawet przemieszcza! A stwory jedyną moc, jaką mają to mowa głosem najbliższych osób swoich potencjalnych ofiar. Mordują siłą. Używają zębów i pazurów, jak drapieżniki. Sporo scen, jeśli nie ich większość, brzmi po prostu komicznie. Nie będę też ukrywać, że całość czytałam kilka dni. Tak, KILKA DNI. Aż sama jestem w szoku, że tyle mi zeszło. Po prostu musiałam ją sobie dawkować i to nie z zachwytu. Potrzebowałam odpocząć od tego chaosu. Miejscami zawodziła nawet logika...
No i wątek kanibalizmu. Zdaje sobie sprawę, że człowiek w obliczu takiej tragedii (?) jest w stanie posunąć się do wielu rzeczy, aby tylko przetrwać. I wiem też, że kanibalizm wieloktornie poruszany był w literaturze, powstało wiele filmów na ten temat, jak i również, niestety, takie rzeczy zdarzały się i zdarzają na świecie. Ale nic tego typu nie obrzydziło mnie do tego stopnia, jak w tym przypadku.
" - Zabijcie ich chociaż - błagała Ola.
- Muszą żyć, bo, widzisz... mięso smakuje lepiej, gdy jest napięte przez nerwy. Jesteśmy smakoszami, dlatego mamy różne kolory pudełek: na tłuste i chude mięso, serce, wątróbka, wszystko, co pyszne."
I o tyle, o ile wstęp "Czarnego nieba", chociaż miał przydługie opisy, był w miarę dobry, tak potem wszystko sypało się jak domek z kart. To była kosmi.... komiczna historia. Zakończenie dodało trochę plusów, chociaż nie było efektu wow. Tego niestety się nie doczekałam, a szkoda.
To nie jest tak, że Was zniechęcam. Jestem zdania, że najlepsza opinia to ta, którą wyrobimy sobie sami i będę ją powtarzała zawsze. Weźcie to do serca. ;-)
Opinia bierze udział w konkursie