Główną bohaterką jest Sara Leszczyńska, dwudziestoośmioletnia nauczycielka języków obcych. Mieszka i pracuje na wsi, gdzie wszyscy wszystko o wszystkich wiedzą. Trzy lata wcześniej Sara wykrzyczała narzeczonemu przed ołtarzem, że nie chce zostać jego żoną. Dlaczego? Nie zdradzę, żeby nie psuć Wam przyjemności z lektury. Po tym skandalu, o którym długo było głośno we wsi, kobieta zamieszkała sama w rodzinnym domu i codziennie patrzyła na wiszącą w pokoju ślubną suknię, która miała być przestrogą przed kolejnymi nieudanymi związkami. Pewnego dnia do domu babci Sary, który stoi pusty, wprowadza się mężczyzna, Grzegorz Soler, który wynajął go, aby spędzić w nim zimę. Wszystko załatwił z Ewą, siostrą Sary. Kiedy Leszczyńska ulega wypadkowi, Ewa decyduje, że najbezpieczniej będzie, jeśli Grzegorz przeniesie się na krótko do Sary i zaopiekuje się nią. Ta, rzecz jasna, nie jest zachwycona takim pomysłem, ale Ewa jest nieprzejednana. Ostatecznie więc Sara ulega, Grzegorz wprowadza się na piętro domu, a Ewa zadowolona wraca do siebie.
Można się domyślić, że skoro dwoje dorosłych ludzi mieszka pod jednym dachem, to coś z tego będzie. I będzie, nie ma co ukrywać. Ale ich relacja wcale nie jest słodka jak miód i puchowa jak białe obłoczki sunące po niebie. Każde z nich dźwiga na barkach bagaż złych doświadczeń, które w jakiś sposób ich ukształtowały. Sprawiły, że mimo odczuwanej samotności obawiają się zaufać, uwierzyć drugiej osobie, wypowiedzieć głośno swoje myśli i nazwać lęki. Grzegorz zadaje kobiecie pytania, Sara na nie odpowiada, ale sama nie pyta o jego życie. Efekt jest taki, że on wie o niej sporo, a ona o nim kompletnie nic. Nie jest to zwykła love story, ale pełna emocji opowieść o odkrywaniu siebie, wyrażaniu uczuć i cierpliwym poznawaniu drugiego człowieka. Jak potoczą się losy samotnika i pustelnicy? Kim okaże się Grzegorz? I czy ta historia będzie miała happy end?
Musiałam się chwilę zastanowić nad tym, co różni tę powieść od innych tego gatunku, które przeczytałam. I już wiem. Rzadko trafiam na taki sposób narracji, jaki zastosowała autorka. Historię Sary czytamy bowiem w czasie teraźniejszym. Musiałam się przyzwyczaić, ale kiedy to nastąpiło, czytało mi się naprawdę dobrze.
Są w tej książce fragmenty ciut przydługie, przyznaję się, że kilka takich pominęłam, by szybciej poznać dalszy ciąg fabuły, ale nie jest tego dużo. I chociaż część opisywanych wydarzeń jest do przewidzenia, to wcale nie przeszkadza w lekturze, ponieważ autorka sprytnie przemyca w tekście różne zaskakujące wydarzenia. Takie wywołujące uśmiech na twarzy albo wymuszające chwilę refleksji nad zachowaniem bohaterów. Podobały mi się dialogi bohaterów, ich wzajemne poznawanie siebie, uczenie się wyrażania uczuć i myśli na głos. Wbrew pozorom to wcale nie jest takie proste, jakby się mogło wydawać. Traficie też na kilka wulgaryzmów, ale użytych w momentach sporych emocji, więc są jakby usprawiedliwione.
Najbarwniejszą postacią wydaje mi się Grażyna, siostra Grześka. Nie jest jej w powieści dużo, ale robi sporo zamieszania, więc sami się przekonacie, że trudno jej nie zauważyć ;-)
Polecam tę powieść na długie zimowe wieczory. Jak już człowieka wciągnie, ciężko się od niej oderwać.
Opinia bierze udział w konkursie