Jak dobrze wiecie, zawsze po skończonej lekturze, lubię sobie przejrzeć recenzje, informacje i wszelkiego rodzaju "fakty i mity" na temat przeczytanej książki. Z jednego z portali literackich dowiedziałam się, że "Człowiek z brzytwą" jest drugim w kolejności tomem z cyklu o komisarzu Połżniewiczu. Muszę przyznać, że nic na to nie wskazywało i książkę, może spokojnie czytać jako samodzielne dzieło. Również szukając informacji natknęłam się na info, jakoby autorka kandydowała do rady miasta Inowrocław. No cóż, Trojanowska i do tego Anna to dość popularne nazwisko. Ale do czego zmierzam. Ta młoda, polska autorka to powiew świeżości na polskim rynku wydawniczym a jej druga po debiucie książka jest kolejnym retro kryminałem. Czy Trojanowskiej uda się przebić ze swoją proza, a komisarz Połżniewicz doczeka się kolejnych tomów. Okładka zdecydowanie zachęca, ale czy treść jest równie atrakcyjna? Okazuje się, że nasze księgarnie muszą zrobić miejsce na półkach, gdyż nadchodzi autorka, której książki mają potencjał by zawalczyć o miejsce w ścisłej czołówce rodzimych bestsellerów.
W jednym z podwarszawskich sanatoriów znalezione zostaje ciało młodej dziewczyny. Choć wszystko wskazuje na to, że ofiara popełniła samobójstwo, wezwany na miejsce komisarz Połżniewicz nie chce dać temu wiary. Niby dlaczego, młoda, atrakcyjna i bogata kuracjuszka, miałaby się targnąć na własne życie? Kolejnym elementem, który nie pasuje do układanki, są nierówno ścięte włosy kobiety. Warkocz, którego nigdzie nie można odnaleźć. Również sprowadzony na miejsce lekarz uważa, że dziewczyna została uduszona. Atmosfera w miasteczku robi się gęsta, kobiety boją się wychodzić z domu, częściej odwiedzają okoliczną kaplicę świętej Magdaleny, którą proszą o opiekę. Komisarz wie, że musi się śpieszyć. Ma przeczucie, że morderca czai się w ciemności, wypatrując kolejnej ofiary.
"Człowiek z brzytwą" należy do gatunku retro kryminałów, jednak spośród dostępnych na rynku książek, wyróżnia się on oryginalnością stylu. Autorka używa słów pasujących do epoki jak chociażby ineksprymadle, po dzisiejszemu majtki kobiece, lub zakład przyrodoleczniczy czyli sanatorium, jednak sam język powieści jest jak najbardziej aktualny. Bohaterowie myślą, komunikują się i rozważają w sposób nam współczesny, dzięki czemu lektura książki, w przeciwieństwie do, innych stylizowanych na daną epokę utworów, nie jest drogą przez mękę. Choć Trojanowska nigdzie nie podaje dokładnego czasu ani miejsca, w którym toczy się akcja, to dostarcza nam odpowiednich wskazówek. Gubernie oraz powozy policyjne sugerują, że mamy do czynienia z końcówką XX wieku. Wskazuje na to również specyficzny sposób ubierania, chociażby fakt że kobiety nosiły jedną wyjściową suknię na sezon. O miejscu akcji wiemy równie niewiele. Jest to małe miasteczko, gdzieś niedaleko Warszawy, gdzie największym pracodawcą jest fabryka mączki kostnej. Pełno tutaj biedoty i wystających w bramach chuliganów. Choć jest środek lata czytelnik odnosi wrażenie, że znalazł się w miejscu mrocznym, brudnym i złym. Owszem zdarzają się przebłyski słońca jak roześmiane, kąpiące się w rzece dziewczyny, jednak takich obrazów jest tutaj jak na lekarstwo. Wpływ na to ma postać naszego głównego bohatera, któremu towarzyszymy podczas policyjnego śledztwa. Choć nie jest on narratorem powieści, to ma wielki wpływ na oglądane przez nas otoczenie. Wszystko jest filtrowane przez pryzmat jego sylwetki i osobowości. A wierzcie mi, komisarz Połżniewicz, nie należy do najbardziej optymistycznych, zabawnych czy chociażby sympatycznych, bohaterów jakich spotkałam na swojej drodze. Jest to policjant (policmajster) z wielkim doświadczeniem lecz jednocześnie z ciężkim bagażem tragicznych doświadczeń. Wypadek z przeszłości sprawił, że nie został znanym prokuratorem. Również jego życie osobiste to pasmo nieprzemyślanych decyzji i porażek miłosnych. Jego małżeństwo stoi nad skrajem przepaści a on sam nie wie, czy jeszcze chce, i ma siły coś naprawiać. Połżniewicz jest osobą niezwykle metodyczną, drobiazgową i szalenie inteligentną. Choć nie lubi wywierać presji na świadkach to wie kiedy i w jaki sposób ich docisnąć by wyśpiewali prawdę. Jest odważny jednak brak mu zapału do pracy. Czasem miałam wrażenie, że zgasła w nim iskierka powołania. Jego ciągłe narzekanie, melancholia i dyskurs wewnętrzny wytworzyły w moich oczach obraz życiowego malkontenta. Połżniewicz wydaje się nie lubić ludzi, w szczególności kobiet. Uważa, że są one przyczyną zła wyrządzanego przez mężczyzn. Kuszą, flirtują, pobudzają, wyzwalają w nich zwierzęce instynkty, a wtedy nie trudno o tragedię.
Totalnym przeciwieństwem komisarza, jest jego prawa ręka, wesoły, młody pijaczek, Szymon Drużyński. Jest to osoba, która dzięki swojej pogodnej naturze, ciekawości i miłości do plotek, wie wszystko o wszystkich. To kopalnia wiedzy o mieszkańcach miasteczka. Człowiek bez którego śledztwo nie ruszyłoby z miejsca. Choć nieco egocentryczny i przekonany o własnej wielkości to zdecydowanie dał się polubić.
"Retro" widać również w podejściu mężczyzn do kobiet oraz roli tych drugich w społeczeństwie. Na 500 stronach powieści nie znajdziemy ani jednej bohaterki, która byłaby postacią wyrazistą. Są one albo dodatkiem do mężów, albo nieopierzonymi podlotkami czy głupiutkimi, rozhisteryzowanymi służącymi. Nie muszę dodawać, że to właśnie one padają ofiarami naszego, wielbiącego przepióreczki, psychopaty. Książka pokazuje nam głupotę kobiet w całej swojej krasie, ich przynależność do mężczyzn, typową dla tamtych czasów, oraz brak inicjatywy.
Zaciekawiło mnie również samo śledztwo, tak różne od tych które znamy z dzienników telewizyjnych czy CSI : Zagadki Kryminalne Las Vegas. Kiedyś, by odkryć mordercę, trzeba było się nachodzić i nasłuchać. Nie było daktyloskopii, kamer przemysłowych, komputerów ani innych nowoczesnych wynalazków. Były za to dostępne : wzrok, słuch, intelekt, smak, węch i notatnik do spisywania wrażeń swoich oraz osób postronnych. To właśnie świadkowie są clue całego śledztwa i to dzięki ich zeznaniom oraz dedukcji policjantów, udaje się złapać sprawcę. Muszę przyznać, że na miejscu Połżniewicza, sama wpadłabym w depresję. Dziesiątki świadków, brak dowodów, seryjny morderca. A na dokładkę "góra" z Warszawy wisi nam nad głową. Tylko my niezbyt mamy czym się pochwalić. Jedno jest pewne : do samego końca nie wiedziałam, kto jest mordercą. Byłam zaskoczona jak autorka odsłoniła swoje karty jednak nadal mam wrażenie, że jakiś as pozostał w rękawie. Coś pozostało niedopowiedziane.
"Człowiek z brzytwą" to dobrze napisany retro kryminał, dla tych którym nie przeszkadza wolno tocząca się akcja, która w większości skupia się na drobiazgowej drodze detektywa po nitce do kłębka. Choć trup ściele się gęsto to atmosfera, która temu towarzyszy jest niezwykle senna wręcz ospała. Nie ma tutaj dynamiki, krwi, policyjnych pościgów. Owszem raz ktoś komuś w pysk da, czasem inny się zaczai w krzakach by podglądać niewinne młódki, jednak są to zdarzenia epizodyczne. Smaczku dodaje wątek filozoficzno psychologiczny, gdyPołżniewicz rozważa czy brutalność mordercy jest spowodowana jego naturą czy może coś wyzwoliło w nim popęd i morderczy instynkt. Jest to pytanie na które nikt do tej pory nie znalazł odpowiedzi, choć było wielu takich którzy próbowali rozwikłać tę zagadkę.
Najnowsza książki Anny Trojanowskiej, to powieść której warto poświęcić czas i uwagę. Polski rynek wydawniczy zalewa fala pseudo kryminałów, pisanych dużą czcionką książek dla spragnionych wrażeń gospodyń domowych, gdzie od początku do końca wiadomo kto z kim i dlaczego. Tutaj jest inaczej. Suspens jest dobry, bohaterowie oryginalni a całość, pomimo objętości, czyta się bardzo szybko. Choć nie wiem czy zagłosuję na Panią Anią w wyborach (żarcik), to z pewnością sięgnę po jej kolejne książki. Ta, jest doskonałym przykładem na to, że da się jeszcze dobrze pisać w naszym popkulturowym, skomercjalizowanym świecie. Polecam
Opinia bierze udział w konkursie