"Spuśćmy psy" to czwarty tom serii, której bohaterem jest XIX - wieczny kanadyjski detektyw William Murdoch, chluba policji miasta Toronto. Autorka, Maureen Jennings, mocno i pozytywnie mnie zaskoczyła - najczęściej kolejne części cyklu rozbijają się o rutynę, powielają wypracowane schematy, nudzą - jednak w tym przypadku jest zupełnie inaczej. Intryga kryminalna, sama w sobie raczej banalna i niespecjalnie porywająca, nabiera rumieńców za sprawą wyjątkowo osobistych okoliczności dotyczących bezpośrednio detektywa i jego bolesnej przeszłości. Poza tym skrywa ona wybitnie intrygującą warstwę obyczajową, odsłanianą krok po kroku z napięciem godnym powieści gotyckiej, a właściwie stanowi ona pretekst do jej ukazania; autorka wiedzie czytelnika przez meandry osławionej obyczajowości wiktoriańskiej, pod której płaszczykiem konwenansów, dżentelmeńskich manier i chłodnego dystansu czai się... no właśnie, co?
Williama Murdocha, wciąż pogrążonego w fantazjach o pięknej wdowie Enid Jones, dopada bolesna przeszłość, przed którą próbował uciekać, odkąd skończył 13 lat. Najpierw dowiaduje się, że jego ukochana siostrzyczka Susanna, od wielu lat ukrywająca się przed światem w klasztorze pod imieniem siostry Philomeny, jest umierająca. Wiadomość ta budzi falę traumatycznych wspomnień z dzieciństwa i zapiekłą nienawiść do ojca, który zniszczył rodzinę Williama.
Pogrążony w żalu po śmierci Susanny, Murdoch otrzymuje informację od naczelnika więzienia Don; jego od ponad dwudziestu lat niewidziany ojciec, czekający w celi na wykonanie wyroku śmierci, pragnie się z nim zobaczyć. Miotany sprzecznymi uczuciami detektyw spotyka się z nim - Harry utrzymuje, że został wrobiony w morderstwo niejakiego Johna Delaneya, że jest niewinny. Okoliczności przestępstwa, świadkowie, a przede wszystkim charakter skazanego przemawiają jednak przeciwko niemu. Harry wraz z ofiarą uczestniczył tego feralnego wieczoru w nielegalnych walkach psów ze szczurami, sporo przegrał do Delaneya, co wprawiło go w wyjątkowo podły humor. Jakiś czas później został znaleziony otumaniony alkoholem obok zakrwawionych zwłok mężczyzny. Harry zarzeka się, że ma lukę w pamięci, przekonany, że nie jest winnym jego śmierci, choć wszelkie dowody, poszlaki i zeznania nie pozostawiają żadnych wątpliwości.
William Murdoch, pełen ambiwalentnych uczuć, postanawia przeprowadzić śledztwo od nowa, koncentrując się na zeznaniach świadków. A jest ich całkiem sporo, zaś każdy z nich zdaje się skrywać jakąś tajemnicę; Walter Lacey zamartwia się stanem żony, która niedawno poroniła w brutalnych okolicznościach; upośledzony umysłowo syn zamordowanego, Philip Delaney, w pewnych warunkach staje się agresywny, a zaradzić temu potrafi tylko... gospodyni rodziny, Ucillus Bowling, sama obarczona upośledzoną córką. Ucillus łączą dziwne relacje z właścicielem gospody organizującym nielegalne walki psów, Vincentem Newcombem, który - gdyby tylko chciał - mógłby zaprezentować zgoła odmienny wizerunek Jamesa Craiga, szanowanego członka społeczności. James, wraz z ojcem Charlesem, zdają się skrywać jakiś niebezpieczny sekret, na którego ujawnieniu zależy niejakiemu Patrickowi Pugh, który podaje się za sztukmistrza i wędrownego handlarza książek..
Początkowo wydaje się, że świadków nie łączy nic ponad zamiłowanie do nielegalnych walk psów, jednak Murdoch stopniowo odkrywa sieć powiązań. Na jaw wychodzą wstydliwe sekrety i skrzętnie skrywane tajemnice - czy jednak to wystarczy, by ocalić od stryczka Harryego Murdocha? I czy detektyw, któremu ojciec zniszczył życie, naprawdę tego chce?
"Spuśćmy psy" to kolejny dowód na to, że autorka swobodnie i pewnie czuje się w wiktoriańskich klimatach. I nie chodzi tu nawet o szczególnie wierne czy drobiazgowe oddanie realiów XIX - wiecznego Toronto - których raczej trzeba się domyślać, bo rozpoznać nie bardzo jest po czym - lecz o specyficzną atmosferę epoki, tak sugestywnie zarysowaną, że niemal namacalną, tworzącą w wyobraźni obrazy w kolorze sepii, przysłonięte dymem z fajek i cygar, okraszone szelestem strusich piór i etoli. Naszą wiedzę o tych realiach budują fragmenty obrazów i scen przywodzące na myśl staroświeckie pocztówki, takie migawki z wiktoriańskiej codzienności składające się na obraz epoki nie tyle pełny, co reprezentatywny, dość jednak plastyczny i barwny, by nie pozostawić w czytelniku uczucia niedosytu. Obrazy te autorka przemyca ukradkiem, jakby mimochodem, na marginesie głównego nurtu fabuły, jednak to właśnie one dodają jej życia, charakteryzują XIX - wieczną obyczajowość i mentalność w niezwykle atrakcyjny sposób. Mamy tu więc kobietę, która ośmieliła się podać do sądu napastującego ją lekarza, za co została dosłownie zmiażdżona przez jego obrońcę i ławę panów przysięgłych, szanowanego członka społeczności prowadzącego podwójne życie, upośledzoną umysłowo dziewczynę przywiązaną za nogę na dworze, patologa przeprowadzającego sekcję zwłok bez rękawiczek i wiele innych fragmentów ówczesnej codzienności.
Intryga kryminalna opiera się na schemacie zamkniętego kręgu podejrzanych, jednak rozwiązanie zagadki nie jest ani łatwe, ani oczywiste. Stopniowe odkrywanie powiązań między poszczególnymi bohaterami, ich sekrety i możliwe motywy to największe atuty powieści. Dodatkowo mamy tu biednego Murdocha, który usiłuje rozwikłać sprawę kierując się swoją niezwykłą intuicją borykając się jednocześnie z własnymi emocjami i uczuciami względem ojca, który znienacka pojawia się w jego życiu i porządnie nim zatrzęsie. Jeśli już o tym mowa - warstwa psychologiczna jest mało finezyjna i dość toporna, choć nie sposób odmówić jej wiarygodności, zaś intryga kryminalna raczej przeciętna; na ich tle błyszczy natomiast sfera obyczajowa. Sugestywnie oddany klimat i przekonująco zarysowane realia oraz rozmaite aspekty XIX - wiecznej codzienności i mentalności robią wielkie wrażenie i z nawiązką wynagradzają inne niedostatki.
"Spuśćmy psy" to nie lada gratka dla wielbicieli kryminałów w kolorze sepii i miłośników powieści rozgrywających się w epoce wiktoriańskiej, no i oczywiście fanów dobrodusznego, nieco naiwnego detektywa Murdocha.