"Permanentny kontakt z literaturą dokonuje się dziś poprzez serial telewizyjny, film, piosenkę popularną i piśmiennictwo internetowe. (?) Wspólnota czytających nie powstaje dziś za sprawą tych samych przeczytanych książek, ale na skutek przekonania, że literaturą się myśli i mówi lepiej niż innymi dyskursami." Prawda jest taka, że o zbiorze esejów Ryszarda Koziołka (?Dobrze się myśli literaturą?) nie da się napisać nic, co nie godziłoby w kunszt autora i licowało z jego elastyczną erudycją. Elastyczną, bo otwartą na literaturę bardziej niż współczesną, bo nowoczesną (tak, tym zdaniem powielam stereotypy, ale przypuszczam, że część osób, które czytają te słowa, taki właśnie posiada obraz literaturoznawcy). Elastyczną, bo opartą na doświadczeniach i przemyśleniach aż niebezpiecznie nowatorskich, jak na kręgi akademików-polonistów (jak wyżej). Wreszcie elastyczną, bo wychodzącą poza zakurzone schematy z niebywałą przewrotnością specjalisty z niebanalnym poczuciem humoru (nie inaczej). Mimo wszystko napiszę słów kilka, jednocześnie prosząc o wybaczenie laickiej nieudolności autorki tych słów. Bo jak tu nie napisać o książce, która namówiła mnie na rozgrzebanie znienawidzonego Sienkiewicza (chyba jedynego autora z kanonu szkolnych lektur, którego bez żalu porzuciłam naście lat temu), która pokazała, że wiek XVII ma też swoje literackie perełki, która w końcu sprawiła, że pomyślałam, że może nie taki Bieńczyk straszny, jak się w ?Książce twarzy? odmalował. Bo, że warto zawierać bliskie, choć rzecz jasna platoniczne, znajomości z Prusem, Stasiukiem, Springerem i Karpowiczem, wiedziałam już dawno. Nie wiedziałam tylko, że można tak pięknie, a przede wszystkim ? że można tak owocnie. Podczas lektury miałam ochotę zapisać, co drugie zdanie i trzy razy zastanowić się nad każdym. Dlatego tak długo ją czytałam, smakując każdy esej osobno, oszczędnie. Kilku autorów odkryłam na nowo, kilku po raz pierwszy. Ale przede wszystkim odkryłam dla siebie niezbadane ścieżki, jakimi przechadza się ta wielka i ta mniejsza literatura w głowie profesora Koziołka. Poczułam się przez chwilę jak na dobrze znanej drodze, którą jednak obserwuję z zupełnie nowej, mądrzejszej, meta- i intertekstualnej perspektywy. Koziołek posługuje się bardzo ciekawym pojęciem ?skandalu arcydzieła? (zainteresowanych definicją odsyłam do lektury) w odniesieniu do literatury pięknej, ale moim zdaniem także jego książka, jako przykład literatury faktu, jest skandalicznie idealna i powinna wejść do kanonu. Swoją drogą, zachęcona przez autora do rozważań, właśnie od kilku dni zastanawiam się nad zasadnością podziału na literaturę piękną i literaturę faktu, który stronniczo sugeruje, że ta druga pozbawiona jest urody zarezerwowanej dla pierwszej. Ciekawa jestem, czy istnieje jakikolwiek inny język, w którym ten podział ma podobną nomenklaturę (bo że sam podział jest konieczny, co do tego nie mam wątpliwości). Niedawno pytałam moich ? kończących niebawem szkołę ? uczniów, co chcieliby robić, kiedy wkroczą w dorosłość; co wybraliby dla siebie, jeśli to zależałoby od ich decyzji podjętej teraz. Ja chyba chciałabym być Ryszardem Koziołkiem. Bo przecież literaturą myśli się znakomicie. SKRÓT DLA OPORNYCH Dla kogo na pewno tak: dla dyplomowanych i samozwańczych literaturoznawców (i jednej i drugiej grupie jednak książki Koziołka może pójść w pięty, oby te polonistyczne), dla tych wszystkich odbiorców literatury, którzy naprawdę potrafią nią myśleć (albo przynajmniej są otwarci na naukę). Kto powinien omijać: miłośnicy jednego tylko rodzaju literatury (jaki by on nie był), czytelnicy, dla których jedyną zaletą płynącą z czytania jest czysta, niepodszyta głębszym myśleniem, przyjemność.