Dziś chciałabym napisać kilka słów o książce niezwykle bliskiej mojemu sercu- jako mieszkance Katowic i Dąbrówki Małej (dzielnica sąsiadująca z Burowcem i Szopienicami), ale także jako wieloletniej pacjentce doktor Wadowskiej- Król.
Dlatego też, gdy tylko zobaczyłam tę książkę w zapowiedziach wydawniczych, wiedziałam, że będzie to coś wyjątkowego i zostanie przypomniana jedna ze smutniejszych kart z historii Katowic lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku, o której niestety nadal bardzo mało się mówi.
Na końcu przytoczę Wam troszkę historii*, byście wiedzieli, o co ta naprawdę chodzi i od czego cała ta historia się zaczęła...
Historia opisana w "Doktórce od familoków" wydarzyła się w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku.
We wspomnianych Szopienicach* prężnie działa huta ołowiu, która daje zatrudnienie tysiącom ludzi. Wokół niej mieszkają setki rodzin- są to rodziny wielodzietne, biedne (zazwyczaj tylko ojciec pracuje na utrzymanie całej rodziny), a same familoki* (bloki mieszkalne) bez dostępu do bieżącej wody, z wychodkami na zewnątrz, zagrzybione i zimne wołają o pomstę do nieba. Bajtle* (dzieci) biegają po dzielnicy umorusane od góry do dołu, podziwiając kolorowe dymy unoszące się z hutniczych kominów. Bieda w dzielnicy aż piszczy, ludzie nie widzą perspektyw na przyszłość... popadają coraz większy marazm.
Wszystko zaczyna się zmieniać, gdy do młodej lekarki rejonowej trafi coraz więcej dzieci z anemią i innymi upośledzeniami, a także deficytami w obszarach neurologicznych i psychologicznych. Dzieci nie radzą sobie z nauką, ich inteligencja plasuje się poniżej normy- wyraźnie odstają od swoich rówieśników i z innych dzielnic, oddalonych od huty. Doktórka ma swoje podejrzenia, a pierwsze badania tylko to potwierdzają. Pewnego dnia w jej gabinecie pojawia się Bożena Hager-Małecka- znana profesor pediatrii. Kobiety w tajemnicy zaczynają badać tysiące szopienickich dzieci... Wyniki okazują się zatrważające, a władze coraz bardziej zaczynają przyglądać się działalności pani doktor...
Do ludzi zaczyna docierać porażająca prawda...
Jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki i bardzo się cieszę, że zaczyna się ono od tak wyjątkowej historii. Magdalena Majcher stworzyła niesamowitą opowieść opartą na autentycznych wydarzeniach. Jest to historia niezwykła i bardzo się cieszę, że wiele osób dowie się o istnieniu tak odważnej i bohaterskiej, a zarazem bardzo skromnej kobiety, jaką jest Pani doktor Jolanta Wadowska-Król, zwana także "Matką boską szopienicką". O takich postaciach trzeba mówić głośno i wyraźnie, by dowiedziało się o nich jak najwięcej osób- bo to dzięki jej determinacji setki rodzin zostały przesiedlone, z sąsiedztwa trującej huty a tysiące dzieci uratowane, choć deficyty, których nabawiły się przez ołów w dzieciństwie, towarzyszą im do dziś.
W tym miejscu trzeba również wspomnieć o pielęgniarce Wiesławie Wilczek- która niestrudzenie towarzyszyła pani doktor Król, oddając całe swoje serce i czas, który mogła przecież przeznaczyć na zupełnie inne cele.
(Na yt można znaleźć kilka filmów, w których można sobie przybliżyć, postać pani Jolanty Wadowskiej- Król, a także film z uroczystości nadania jej tytułu Honoris Causa w 2021 roku).
Autorka doskonale oddała klimat tamtych (słusznie minionych) lat, pokazując, jak bardzo trudne było życie w tej przemysłowej dzielnicy, gdzie bieda i beznadzieja odbierały nie tylko nadzieję na lepsze życie, ale i zdrowie oraz godność człowiekowi.
Akcja powieści może nie goni na złamanie karku, nie ma tu zaskakujących zwrotów akcji, ale powieść niesamowicie wciąga, rozbudza ciekawość, otwiera wielkie pole do popisu dla wyobraźni.
Bohaterowie są genialnie wykreowani (pominę w tym miejscu oczywiście postacie autentyczne) - rodzina Kościelniaków skradła moje serce od początku. Są to wprawdzie postacie fikcyjne, ale stworzone na podstawie wspomnień ludzi autentycznych- mieszkańców dzielnicy i pracowników huty. Pokazali oni, jak wyglądało codzienne życie, czym się martwili, co ich radowało, a co spędzało sen z powiek, jakie panowały nastroje polityczne i społeczne.
Sama Helena Kościelniakowa to także intrygująca postać, zawierająca w sobie wszystkie cechy śląskiej kobiety. Twardej i stanowczej, ale oddanej całą sobą swej rodzinie, niosącej pomoc i oparcie innym, choć sama nie ma nic.
Książka napisana jest pięknym językiem, czyta się ją fenomenalnie, choć łzy nieraz zasnuwają czytane strony.
Autorka włożyła ogrom pracy w tę książkę i to naprawdę widać. Na końcu znajduje się obszerna bibliografia, dzięki której można bardziej przybliżyć sobie historię "Śląskiego Czarnobyla".
Bardzo się cieszę, że mogłam przeczytać tę książkę tuż przed premierą. Zdecydowanie jest to najlepsza historia, jaką przeczytałam w ostatnim czasie i będę ją polecać każdemu, bo postać doktor Jolanty Wadowskiej - Król zasługuje na to, by nie zostać zepchniętą w zapomnienie.
Czy polecam?
Zdecydowanie tak. Kawał porządnej historii, o której się mówi niezwykle mało... coby nie powiedzieć, że wcale.
Opinia bierze udział w konkursie