Lubię Riordana od dawna i lekturę wszystkich książkek z serii o naszych drogich herosach mam już za sobą. Z pewną dozą niepokoju sięgałem po "Dom Hadesa", bo zawsze boję się zbyt długiego odgrzewania tego samego kotleta. Zastanawiałem się na jak długo wystarczy pisarzowi jeszcze sił i pomysłów, aby zaskoczyć czytelników czymś zupełnie nowym. Cóż mogę powiedzieć? W tej części wystarczyło mu tego i tego aż zanadto.
W "Domu" jak zwykle spotykamy starych i dobrze znanych przyjaciół. Tym razem jednak Riordan zdecydował się na pociągnięcie dwóch równoległych historii. Z jednej strony Hazel i Argo II, którzy wspólnie muszą zapobiec nieuchronnej wojnie między obozami. Z drugiej strony Annabeth i Percy, którzy na skraju sił przemierzają Tartar szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki. Jaka jednak może być to droga jeśli na jej końcu czekają najbardziej obrzydliwe i piekielne monstra Gai? Bez względu na wybory, bo tych bohaterowie w książce muszą dokonywać nad wyraz dużo, wszyscy są w tragicznej sytuacji wydawałoby się bez wyjścia. Nie będę zdradzał fabuły, bo nie chcę zabierać Wam radości z czytania lub raczej szaleńczego połykania strony za stroną (książka totalnie wciąga!), ale dodam tylko, że ich jedyna możliwość ocalenia będzie w?miłości. Choć czasami może się okazać, że wybory niektórych mają z nią niewiele wspólnego.
Cieszę się, że "Dom Hadesa" został napisany w taki sposób. Dwie równoległe historie, które w pewnym momencie zaczynają się przeplatać i mnóstwo przygód, które przeżywają bohaterowie to coś, co zadowoli każdego fana serii. Książkę jak zwykle czyta się bardzo lekko, jest napisana prosto, dzięki czemu czytelnikowi bardzo łatwo przeniknąć do świata herosów, półbogów i bogów. A świat ten, tak jak u Riordana zawsze, pełen jest mitologii zręcznie połączonej z fantastyką. Niewiele ponad 600 stron czyta się w kilka wieczorów, a każdy akapit nie pozwala odłożyć książki na półkę i zachęca do zagłębienia się w kolejny.
Żeby jednak nie było zbyt epicko, bo to w pewnym momencie musiałoby stać się nudne, pisarz do całości dorzuca trochę żartu na całkiem dobrym poziomie. Jak zwykle bawi nas Leo, który wpakowany w wir dziwnych zbiegów okoliczności musi sobie z nimi radzić. Co więcej, tym razem Riordan poświęcił sporo uwagi Nici?emu di Angelo, który jest jeszcze większym dziwakiem niż w poprzednich tomach serii.
Całość oceniam bardzo wysoko, choć to zaskakujące po tylu już częściach cyklu o bogach olimpijskich. Liczę też, że kolejna, zapowiadania już część nie zawiedzenie mnie podobnie jak ta.