Młody mężczyzna stał pod biurowcem Skylight, tocząc wzrokiem po przeszklonej fasadzie. Pociągnął łyk latte, które chwilę wcześniej wziął na wynos w Coffeeheaven. Potem zaciągnął się papierosem, piątym w ciągu godziny, jeśli jego szacunki były trafne.
Kordian pamiętał, jak niegdyś niezagospodarowany teren naprzeciw Pałacu Kultury straszył pustką i stanowił namacalny dowód marnotrawienia miejsca w samym sercu Warszawy. Teraz do stojącego tu biurowca ściągały największe polskie i międzynarodowe firmy - każda chciała mieć siedzibę obok centrum handlowego, przez które każdego dnia przewijały się tysiące osób. Jedną z tych korporacji była kancelaria prawna, w której tego dnia Kordian Oryński miał zacząć aplikację.
Żelazny & McVay powstała jako spółka komandytowa, owoc współpracy polsko-brytyjskiej. Jak to zwykle bywa, kilka innych firm musiało przestać istnieć, by ta zajęła swoje miejsce na dwudziestym pierwszym piętrze biurowca Skylight. Od jakiegoś czasu nie spadała z piedestału w rankingach - plasowała się zazwyczaj zaraz za Dentons oraz Domańskim Zakrzewskim Palinką. Wedle obiegowej opinii obowiązywały w niej najwyższe standardy, a właściciele już zacierali ręce, by w nadchodzącym roku zdetronizować pozostałe warszawskie korporacje.
Oddziały kancelarii znajdowały się w dziesięciu innych miastach wojewódzkich, zaś liczba zatrudnionych prawników znacznie przekraczała setkę. Przed wstąpieniem w progi biurowca Skylight każdy szczęśliwiec aplikancki powinien zostać poinformowany o wszystkich tych faktach... a dodatkowo otrzymać broszurę na temat tego, jak pracować dwanaście godzin na dobę i nie uzależnić się od amfetaminy czy innych wspomagaczy.
Po prawdzie, Kordianowi takie informacje drukiem nie były potrzebne. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co wiąże się z tą robotą. Gdy wypije swoje latte i dopali papierosa, wejdzie w zupełnie inny świat. Bezwzględny, brudny i niebezpieczny. Świat manipulacji, wielomilionowych machinacji pieniężnych i innych machlojek.
Tyle, jeśli chodzi o teorię.
W praktyce spodziewał się, że dostanie stertę starych dokumentów, zamknie się w jakiejś klitce, a potem będzie wdychał kurz z archiwów przez kilka godzin.
A mimo to nie mógł doczekać się początku swojej zawodowej przygody.
Tu się nie smrodzi - dobiegł go zza pleców kobiecy głos.
Słucham? - zapytał, odwracając się.
Mówiłam, że tu się nie smrodzi - powtórzyła około czterdziestoletnia kobieta, którą Kordian mimowolnie otaksował wzrokiem. Mocno taliowany żakiet i obcisła spódnica nie pomagały w oderwaniu od niej spojrzenia.
- Nie widziałem zakazu - odparł.
- Stoi przed tobą.
Ku zdumieniu chłopaka, nieznajoma wyciągnęła paczkę marlboro i sama zapaliła. Zaciągnęła się z lubością, po czym wypuściła dym w jego kierunku. Oryński przez moment zastanawiał się, czy nie trafił w okolicę szpitala psychiatrycznego.
- Coś ci nie pasuje? - zapytała.
- Co pani...
- Dokąd idziesz? - przerwała mu. - Nie srasz pod siebie, więc... czekaj, nie mów, niech się zastanowię. Na pewno nie wchodzi w grę żadna poważna firma. Może do tych cieciów od materiałów izolacyjnych? Albo nie, wiem. - Znów zaciągnęła się głęboko, patrząc na niższe piętra budynku. - Jesteś nowym praktykantem w ambasadzie Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
Kordian milczał.
- Allahu akbar? - dodała kobieta, porozumiewawczo kiwając głową.
- Coś takiego się tu mieści? - zapytał oszołomiony.
- Aha - potaknęła, po czym ściągnęła brwi. - To może... EDF?
- Nie, Żelazny & McVay.
Próbował ukryć dumę w głosie, ale zadanie go przerosło. Kobieta najpierw uśmiechnęła się szeroko, a potem z namaszczeniem skinęła głową.
Po chwili Kordian uświadomił sobie, że uśmiech jest pobłażliwy, a rozmówczyni najpewniej pracuje w kancelarii. Kiedy zorientował się, że patrzy na niego z politowaniem, zyskał pewność, że tak właśnie jest.
Koszula momentalnie przylgnęła mu do pleców, choć temperatura nie przekraczała kilkunastu stopni.
- Weź to swoje mleczko i chodź - poleciła prawniczka, patrząc spode łba na parujące latte. Kordian mógł się tylko cieszyć, że nie wybrał mokki z białą czekoladą, która kusiła go najbardziej. Czym prędzej zgasił papierosa pod podeszwą nowo zakupionego buta i ruszył za kobietą.
W niewygodnym milczeniu wjechali windą na dwudzieste pierwsze piętro. Kordian nie podejmował rozmowy, przekonany, że tylko pogorszyłoby to pierwsze wrażenie. Wyszedłszy z kabiny, odetchnął z ulgą i potoczył wzrokiem po wąskim korytarzu. Długi rząd plakietek z imionami, nazwiskami i funkcjami pracowników kancelarii Żelazny & McVay informował, że przybył na miejsce. Pas startowy kariery, pomyślał.
- Przyjęliśmy cię już?
- Słucham? - wypalił. - Tak, tak, zostałem przyjęty. Rozmawiałem z panem Żelaznym. Robię aplikację przy izbie warszawskiej i...
- Domyśliłam się, że nie przyjechałeś z Gdańska - odburknęła prawniczka, stając przy drzwiach ze złotą plakietką, na której widniał napis: "Joanna Chyłka, Senior Associate". - Wiesz, co robić?
- Tak, proszę pani - odparł Oryński tak usłużnie, że sam miał ochotę zdzielić się po twarzy. - To znaczy... nie, niespecjalnie.
- To tak czy nie? - zapytała, kręcąc głową. - Idziesz do recepcji, o tam. - Wskazała kierunek. - Od Anki bierzesz talon na i balon, a potem idziesz do...
- Przepraszam... Co biorę? - zapytał Kordian. Przesłyszał się czy nie? Chyba nie, ale kobieta miała minę tak grobową, że może jednak...
- Talon na i balon - powtórzyła, otwierając drzwi do swojego biura. - To taka nasza tradycja dla nowo przybyłych. Dostajesz świstek papieru i kładziesz go na biurku. Jak przyjdzie co do czego i będziesz miał zebrać burę, pojawi się twój opiekun i zrealizuje talon na . Jak zasłużysz na jakiś bonus, spienięży ci talon na balon. Jasne?
Nic nie było dla niego jasne. Miały być najwyższe standardy, moda jak z nowojorskich kancelarii albo wprost z serialu "Suits". Tymczasem miał przed sobą bardziej absurdalną wersję "Boston Legal". Nic, na co się pisał.
- Jasne - przytaknął.
- To zbieraj w troki i idź do recepcji - poradziła Joanna i weszła do swojego biura. - A potem módl się o to, żebyś nie trafił na patrona tak upierdliwego, jak ja.
Opinia bierze udział w konkursie