"Pierwszą miłość pamięta się do końca życia i tak, zgadzam się, że jest najsilniejsza.
Jednak najważniejsza jest ta ostatnia, to ona jest tą, na którą czeka się całe życie.
Jeśli to nie ta pierwsza, to znaczy, że pierwsza była gówniana."
Valeria Avada ma dwadzieścia trzy lata i jest cukiernikiem. Wypieki to jej pasja. I pewnego dnia ta pasja sprowadza na nią wzrok mężczyzny, który zapragnął mieć ją dla siebie. A wszystko przez jej szmaragdowe oczy...
Vincent Visser jest biznesmenem. Tajemniczym ale strasznie upartym i władczym. Kieruje nim przeszłość, która sięga wielu, wielu lat wstecz. Chce Valerię, więc ... ją sobie bierze.
Co zrobi Valeria? Czy ta słodka dziewczynka da sobie radę z twardzielem? Kim jest Vincent i dlaczego uwziął się na niewinną kobietę? Kim lub czym jest Emerald?
Na debiut autorki zwróciłam uwagę już za pierwszym razem. Obok takiej hipnotyzującej okładki nie sposób przejść obojętnie. Przyciąga wzrok niczym magnes. Niczym najdroższy klejnot. Opis powieści w połączeniu właśnie z tą okładką mocno mnie zaintrygował. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko dopaść książkę i przeczytać.
I co mogę powiedzieć na starcie? Że to słodka historia. Przez główną bohaterkę, która co rusz mnie rozbrajała. Wesoła, żywiołowa, odważna i zadziorna. Taki milusi koteczek z ostrymi pazurkami. Odrobinę nieokrzesana gaduła. Pechowa. Ale wszystko w pozytywnym znaczeniu. Ale wiecie co? W pracy wychodzi pełna perfekcja. To skupienie, oddanie. Widać, że wypieki to jej pasja, która była świetnie oddana. Nie tylko na początku, na poczet tła. Ono przewija się bowiem przez całą powieść. Jest takim lepikiem. Takim spoiwem łączącym wszystko w całość. Humor w tej powieści jest wyśmienity. Zdecydowanie w moim guście. Wyłapałam dwa takie momenty, które wywołały u mnie salwy niekontrolowanego śmiechu, po których rodzina się na mnie patrzyła jak na wariatkę. A ja się śmiałam i wycierałam łzy, przez co finalnie wyglądałam jak panda z rozmazanym pod oczami tuszem do rzęs. Ale było warto. "Kraina jednorożców" w kontekście sceny łóżkowej była przezabawna. Tak samo jak tekst o ptaszniku. Ubaw po pachy. Jaka aparatka. OMG. W ogóle przez większość historii jest fajnie i lekko. Nawet brak takiego przerażenia głównej bohaterki z powodu nowego stanu rzeczy nie powodował jakiegoś szoku czy negatywnych wrażeń. Val po prostu szybko się zaklimatyzowała. Nie ma się co dziwić. Takie ciasteczko, jakim był Vincent. Nic, tylko schrupać. Bo on na serio mnie kusił. Nawet jego sztywność i oschłość nie odrzucała mnie od niego. Tylko w momencie przejścia w stan furiata i choleryka budził mój niepokój. Ale próbowałam go rozgryźć. Zrozumieć go, bo coś czułam, że skrywa całkiem fajną osobowość, tylko już ździebko zakurzoną. Relacja głównych bohaterów od początku jest magnetyczna. Było bardzo gorąco i to nie tylko za sprawą kuchni czy włączonego piekarnika. Chemia między nimi i te iskry były opisane bardzo ładnie. Działały na zmysły. Autorka skupiła się na emocjach i powiem Wam, że wszystko wyszło bardzo smakowite. Doprawione i dopracowane w szczegółach. Ciągle towarzyszyło mi uczucie niepewności, co do prawdziwego oblicza bohatera i jego motywów postępowania. Akcja i sensacyjna zostały rozpisana na szóstkę z plusem. Z całą adrenaliną, lękiem, dreszczykiem. Z gęsia skórką. Niektóre sceny były przerażające. Zwróciłam uwagę na dwóch męskich osobników z otoczenia pana Vissera, których od samego początku polubiłam. Stanley i Troy byli świetni. W połączeniu z Val ta trójka wymiatała. Za to Ginger najchętniej posłałabym do wszystkich diabłów. Ale mi nerwów zżarła. Co mnie mocno zaskoczyło, to podejście przyjaciółki Valerii. Ana z początku była fajna, temperamentna ale później myślałam, że jej coś zrobię. Nie zdradzę wam co wykombinowała ale byłam zbulwersowana jej poczynaniami. Ale mi podnosiła ciśnienie. Zresztą nie tylko ona, bo autorka za finalny wątek z sensacją doprowadziła mnie prawie do zawału.
Co to była za lektura. A miałam obawy co do niej. Przede wszystkim to całkiem fajna cegiełka a poza tym czcionka jest mała. Na szczęście obawy swe w mig porzuciłam. Przemówiło to, że od samego praktycznie początku na moich ustach zagościł uśmiech. To na serio świetna historia. Zabawna, słodka, z elementami grozy i dreszczyku. Z pełną gamą emocji. W ogóle nie widać, że to debiut. Książkę przeczytałam ekspresowo. Może nie uwierzycie ale wchłonęłam ją na raz. Nie mogłam się od niej oderwać. Ma w sobie jakąś magię. To świetna historia dla romantyczek. Autorka ma świetny i lekki styl. Świetnie wykreowała postacie, dobrą akcję,... Same plusy przemawiający za tą książką. Po takim mocnym wstępie już nie mogę się doczekać kolejnego tomu tej serii. Ba, nawet nie musi to być drugi tom. Może być równie dobrze każda inna jednotomowa historia spod pióra autorki. Jestem debiutem po prostu oczarowana i chcę więcej. Najlepiej na już. Na wczoraj, hihi. Jeśli jeszcze nie czytaliście to koniecznie nadrabiajcie. Dajcie się porwać tej nieprzewidywalnej historia pełnej gwałtownych zwrotów akcji.
Polecam.
Opinia bierze udział w konkursie