Parę dni temu, a dokładnie dwudziestego siódmego stycznia, premierę miała ostatnia część trylogii o Donie Tillmanie - profesorze genetyki z zespołem Aspergera, który zakochał się w zwyczajnej, szalonej dziewczynie. Rosie całkowicie nie spełniała wymaganych kryteriów jako przyszła żona, ponieważ paliła papierosy, spóźniała się na spotkania, często piła alkohol i robiła setki innych "niedopuszczalnych" przez Dona rzeczy. Los w tak pokrętny sposób pokierował jednak ich życiem, że nie dość, że ta nietuzinkowa para została małżeństwem, to jeszcze spłodziła potomka, Hudsona.
"Finał Rosie" opowiada właśnie o relacji między ojcem a synem, który podobnie jak kiedyś Don, nie potrafi odnaleźć się w towarzystwie. Rosie dostała lepszą ofertę pracy, a Don mógł wreszcie wrócić na stare śmieci, czyli na Uniwersytet Melbourne. Po ponad dziesięciu latach całą rodziną przeprowadzili się z powrotem do Australii, co z kolei kompletnie nie spodobało się Hudsonowi, nienawidzącemu jakichkolwiek zmian ani w życiu, ani w swoim tygodniowym harmonogramie.
Don, jako przykładny ojciec i osoba posądzona przypadkowo o rasizm, postanawia zrezygnować z pracy na uniwersytecie, a cały swój czas zainwestować w projekt "Hudson". Całkowicie skupia się na dobrym wychowaniu syna, chcąc jak najlepiej wprowadzić go do dorosłego życia, np. poprzez naukę jazdy na rowerze, rzucania i łapania piłki, czy pomoc w zdobyciu nowych przyjaciół. W międzyczasie Don stara się udowodnić, że Hudson nie ma autyzmu.
Cała ta zamiana wprowadza do życia rodziny chaos, którego efektem jest wiele komicznych sytuacji. Dlaczego? Ponieważ Don sam ma problem z radzeniem sobie z innymi ludźmi, a zamierza pomóc w tej kwestii równie nieogarniętemu synowi. Pytanie brzmi, jak to zrobić, skoro ani jeden, ani drugi nie potrafi zrozumieć emocji? Trzeba również pamiętać, że w młodym ciele zaczynają buzować hormony, a dorastanie to nie przelewki.
"Finał Rosie", tak jak jej dwie poprzedniczki, przedstawia przepiękną historię bogatą w interesującą fabułę, doskonale wykreowanych bohaterów i niosącą ze sobą ważne przesłania. Mimo że język powieści jest dostosowany do intelektu Dona, a także osób, z którymi prowadza się na co dzień (ludzie nauki), książkę czyta się z niesamowitą lekkością, a przez tekst dosłownie płynie. Autor doskonale prowadzi narrację, ani minuty nie przynudzając i co chwila zaskakując zwrotem akcji. Podczas czytania nie da rady się nudzić - Don wpisał brak nudy w harmonogram, według jakiego skrupulatnie podąża i zawsze go przestrzega. :)
Książka oferuje nie tylko ciekawą historię, ale przede wszystkim skłania do refleksji. Czytelnik dostaje wiele momentów skupiających się na tym, jak ciężko wśród normalnych ludzi mają ci niepełnosprawni. "Finał Rosie" pokazuje, że w oficjalnie supertolerancyjnym środowisku w rzeczywistości trudno bywa być innym, czyli niewpasowanym, i że takie zachowanie na pokaz często podłapują dzieci. Okazuje się, że właśnie szkoła buduje największy dyskomfort. Rodzice i nauczyciele zamiast uczyć, wspierać i pokazywać, jak stawać się lepszym człowiekiem, podcinają skrzydła, własnymi wadami oraz uprzedzeniami zarażając swoje pociechy.
Wartym wspomnienia są również wątki dotyczące relacji rodzic-dziecko, które autor doprowadził dosłownie na wyżyny doskonałości. Dawno nie czytałam równie realistycznego, dosadnego i przemyślanego podejścia do tych spraw w literaturze.
"Finał Rosie bezapelacyjnie polecam, choć najpierw zachęcam do sięgnięcia po "Projekt Rosie". Czytanie bez znajomości początkowej fabuły byłoby możliwe, lecz wprowadziłoby lekki chaos, zwłaszcza podczas wspominania dawnych wydarzeń. Trylogia o Donie Tillmanie jest naprawdę piękną historią wartą poznania, skierowaną do każdego, czy to starszego, czy młodszego czytelnika. Ani przez sekundę nie zawodzi, a dodatkowo po lekturze potrzeba chwili, by pomyśleć nad przeczytanymi treściami, z których można wyciągnąć wiele interesujących, mądrych wniosków. Nawiązując do typowo telewizyjnego systemu oceniania, napiszę: trzy razy tak. :)
Opinia bierze udział w konkursie