Literatura fantastyczna z natury rzeczy powinna być łatwa i przyjemna, aby zapewnić rozrywkę. Generalizując tak właśnie jest, choć jak w każdej materii obowiązuje tu krzywa Gaussa, gdzie po jednej stronie mamy Tolkiena, przez którego nie potrafiłam przebrnąć, a po drugiej pozycje, których nie powstydził się nawet Kligore Trout – książki o przeznaczeniu zbieżnym z papierem toaletowym. Pośrodku krzywej plasuje się kwiat literackiej fantastyki – czyli to, co czyta się jednym tchem i z wypiekami na twarzy. Gildia Magów niebezpiecznie odchyla się od optimum w stronę dziecięcej fantastyki z czarodziejem-okularnikiem na czele.
Trudi Canavan poszła tropem nastoletniej dziewczyny, która odkrywa w sobie talent magiczny.
Schemat znany, styl pisarski z początku bardzo toporny - wręcz męczący, nie bez znaczenia jest tu na pewno wkład tłumaczki, która mogłaby zwrócić większą uwagę na rażącą ilość powtórzeń i nauczyć się, że pomimo iż „znikł” jest poprawną formą „zniknął” brzmi o niebo lepiej.
Niezależnie jednak od formy, książka "sama się czyta". Może to kwestia znalezienia nici porozumienia między autorem a mną - czytelnikiem. Łatwiej jest mi się wczuć w rolę nastolatki odkrywającej w sobie magiczne zdolności, niż w kobietę wchodzącą w wiek średni, która ma chroniczne kłopoty z mężczyznami, pracą, samą sobą i z żadną z tych rzeczy sobie nie radzi. Fenomen tej pozycji to przede wszystkim wciągająca akcja, nie pozwalająca się oderwać od czytania i bohaterka - dziewczyna z biednej dzielnicy, która niczemu winna, znalazła się w samym środku wielkiej afery prowadzonej przez wyrachowaną Gildię Magów. Mała, niewinna dziewczyna vs. dorośli, silni i władczy mężczyźni. Sięgając po książkę czytelnik nie zastanawia się Kto z nich zwycięży?, bo wie, że na pewno dziewczyna. Zastanawia się Cholera, jak ona to zrobi!? I nie zważając na drapiące ciernie niedojrzałego jeszcze stylu pisarki (wzmaganego przez denerwujące maniery tłumaczki), dotrze do celu.
Sonea - główna bohaterka - zdaje się być żywcem wyciągnięta z "Wiedźmina" i aż chce się na nią wołać Ciri. Wiek już nastoletni, ale nie można jej jeszcze określić mianem kobiety. Niepokorna i buńczuczna. Mimo, że pochodzi z niskich sfer skupiła na sobie uwagę wszystkich wysokourodzonych. Nie dziwi fakt, że posiada ponadprzeciętną moc magiczną i wykazuje ogromny talent. Rozdarta pomiędzy swoimi potrzebami a zobowiązaniami wobec rodziny i przyjaciół, popełnia szereg nieprzemyślanych decyzji.
Dość stereotypowo i przewidywalnie, niestety.
"Gildia Magów" jest debiutem autorki i widać to bardzo dotkliwie. Jeśli jednak ktoś po przeczytaniu zapychacza czasu, jakim jest pierwsza część, sięgnie po kolejną - czeka go miła niespodzianka. "Nowicjuszka" napisana jest już dużo lepiej, wartka akcja nie pozwala ani na moment oderwać się od książki, a jeśli już naprawdę trzeba to zrobić - nie można przestać myśleć Co będzie dalej?! i wraca się do niej przy pierwszej okazji.
To, co mi się spodobało, to dość niekonwencjonalne podejście do fantasty, pojawiają się wątki, których ze świecą można szukać w tym gatunku. Motyw homoseksualnej miłości, który zawsze w takich pozycjach jest tematem tabu, bo przecież mężczyźni powinni zabijać smoki, a nie robić słodkie oczy do innych mężczyzn! Oraz główna bohaterka, która - przy swoich wszystkich zdolnościach i miłości do świata - nie jest akceptowana ani przez dorosłych, ani przez rówieśników. Pomimo jej wszystkich chwalebnych czynów nikomu nawet na myśl nie przyszło, aby ochrzcić ją mianem bohatera. Po przeczytaniu każdego kolejnego tomu ma się nieodpartą chęć sięgnąć po następny.
Opinia bierze udział w konkursie