Seria morderstw, wiktoriański Londyn i tytułowy Golem zabrzmiały dla mnie bardzo zachęcająco. Szczególnie miałam nadzieję na poznanie kolejnej wersji historii z istotą z gliny w roli głównej. Niestety próżno tu szukać znanego z legendy stworzenia. Tytuł okazuje się trochę mylący. Wraz z fabułą przenosimy się do lat 80. XIX wieku. Gościmy wraz z autorem w ubogiej i niebezpiecznej dzielnicy Limehouse. Dookoła można ujrzeć domy imigrantów i przestępców. Ciekawy jest także fakt, że powieść Petera Ackroyda zaczyna się egzekucją. Po takim rozpoczęciu bardzo trudno utrzymać zainteresowanie czytelnika. Jednak pisarz nie poddaje się tu tak łatwo. Krótko mówiąc nie ma tu czasu na nudę. Ponadto trzeba zaznaczyć, że zmuszeni tu jesteśmy "poskakać" tu w czasie. Nie przepadam za tym, ale na szczęście dość często zamieszczono tu daty poszczególnych wydarzeń, co trochę pomaga odbiorcy nie zgubić się w tym gąszczu wydarzeń. Warto również wspomnieć, że autor poprzeplatał tu fakty z fikcją i muszę przyznać, że trudno nieraz powiedzieć, gdzie kończą się dane historyczne a zaczyna się wymyślona część historii.
Myślę, że walorem tego utworu jest różnoraka forma narracji. Natykamy się tutaj na narratora pierwszo-, trzecioosobowego i poznajemy dodatkowo fragmenty dziennika. Nie można powiedzieć, że brak tu ciągłości pomiędzy nimi. Trzeba nawet podkreślić, że autor zadbał o to, żeby czytelnik nie odczuł fragmentaryczności. Bardzo ucieszyło mnie również to, że spotkałam tu także postaci historyczne: Dana Leno, Karola Marksa i Georgea Gissinga. Odniosłam wrażenie, że uczynienie właśnie tych osób bohaterami tejże książki nie było wcale przypadkowe. Biografia każdego mężczyzny z tej trójki związana jest z szeroko pojmowanym tematem nędzy. Jako ciekawostkę można potraktować fakt, że większość fikcyjnych postaci połączona jest w jakiś sposób z teatrem. Dodatkowo na pochwałę zasługuje to, że prawie każdy ze stworzonych tu bohaterów otrzymał swój własny, niepowtarzalny głos. Niestety chwilami może trochę zirytować zbyt wiele zbiegów okoliczności i rola bohaterów, która ogranicza się do kulisów głównej rozgrywki.
A myślę, że jest nią tropienie. Nieprzerwane poszukiwanie śladów. Dlatego "po drodze" natykamy się na wskazówki co do tożsamości seryjnego mordercy. Nieraz są one tak umiejętnie "ukryte", że można je nawet przeoczyć. Innym razem są podane wprost. Jednak uważam, że zbyt łatwo można odgadnąć jego personalia. Zbyt wcześnie zostają odsłonięte wszystkie karty. Niestety także podjęte próby doszukania się cech wspólnych pomiędzy "potworem" a romantycznym perfekcjonistą nie wypadły tu moim zdaniem zbyt wiarygodnie. Natomiast motyw Golema jest tutaj niecodzienny. Nawet "zabawny". Ani przez chwilę nie spodziewałam się takiego przedstawienia tegoż wątku. Na pochwałę zasługuje też zaskakujące zakończenie. Niestety lekturę psuje odrobinę autorski słowotok.
Ucieszyło mnie, że "Golem z Limehouse" to nie tylko kryminał. Utwór będący dodatkowo studium charakterów i dość szczegółowym obrazem XIX-wiecznego Londynu zaciekawił mnie jeszcze bardziej. Opis dzielnicy Limehouse bardzo przypomina swym klimatem fragmenty zawierające obraz tegoż miasta znany mi z "Portretu Doriana Graya" Oscara Wildea. Powiem więcej. Miejsca tu ukazane wydają się znacznie bardziej obrzydliwe i ponure niż te nakreślone w książkach Charlesa Dickensa czy Arthura Conan Doylea. Niektórzy mogą uznać powieść za staroświecką, podobną do utworów Wilkiego Collinsa. Moim zdaniem lektura przypomina trochę swym klimatem książki autorstwa Edgara Allana Poego.