Choć uwielbiam kryminały i literatura włoska również nie jest mi obca to do tej pory nie miałam przyjemności czytać książek Donny Leon. I podkreślam tutaj słowo "przyjemność". "Gra pozorów" jest 23 tomem cyklu o komisarzu Guido Brunettim, którego akcja rozgrywa się w słonecznej Wenecji. Autorka, choć do Włoch na stałe przeprowadziła się dopiero w 1981 roku, od zawsze była zafascynowana tym krajem, odezwały się w niej śródziemnomorskie korzenie a miłość do Wenecji, jej zabytków, kanałów i małych kawiarenek wprost bije z kart powieści. W przeciwieństwie do mrocznych skandynawskich kryminałów, które wiodą prym na rynku literatury, powieść Leon jest spokojna, wyważona i inteligentna. Nie jest to książka, która wywoła dreszczyk na naszej skórze. To typowa powieść detektywistyczna, gdzie możemy podziwiać kunszt policyjnej roboty. Dobra leniwa książka na leniwe letnie dni.
Komisarz Brunetti odbiera telefon od dyrektorki biblioteki Merula. Kobieta informuje go, że doszło do kradzieży. Nieznany sprawca zabrał kilka cennych woluminów a inne zniszczył pozbawiając ich części stron. Wszystko wskazuje, że złodziejem jest naukowiec z Uniwersytetu w Kansas, który często pojawiał się w bibliotece. Jego zachowanie w ostatnich dniach wydawało się wielce podejrzane. Kiedy komisarz próbuje odnaleźć mężczyznę dowiaduje się, że posługująca się danym nazwiskiem osoba nie istnieje a jej paszport został sfałszowany. Dopiero morderstwo kolejnego z
bywalców biblioteki nakierowuje śledztwo na właściwe tory.
Choć nie są mi znane poprzednie części serii o komisarzu Brunettim to "Gra pozorów" zaciekawiła mnie na tyle by się z nimi zapoznać. Czytając opinie innych czytelników dowiedziałam się, że tom ten jest jednym z najsłabszych w całym cyklu a idea inteligentnego komisarza Brunettiego się po prostu wypaliła i trzeba coś zmienić by dodać mu wigoru i świeżości. Moje pierwsze spotkanie z comissario muszę zaliczyć do udanych. Jest to osoba bystra, oczytana, uwielbiająca swoją pracę. W przeciwieństwie do znanych mi książkowych detektywów, każdy jego krok jest przemyślany, nie boi się pytać o zdanie innych, umie pracować w drużynie i zamiast na łeb na szyję rzucać się w wir śledztwa, on woli podejść do niego metodycznie. Brunetti za sprawą żony stał się członkiem weneckiej elity, wżenił się w hrabiowską rodzinę z czego jest dumny, momentami aż za bardzo. Lubi się chwalić swoimi znajomościami a fakt posiadania żony z herbem otwiera mu drzwi, które dla większości pozostają zamknięte. I właśnie dzięki temu nasza fabuła wprost z ulicy przeniosła się na salony. Poznaliśmy ludzi, którzy zamknięci za murami palazzio piją drogie wina i otaczają się służbą. Ich życie to wieczne rozrywki, szastanie pieniędzmi lub wprost przeciwnie pomnażanie rodzinnych fortun. W przeciwieństwie do amerykańskich nowobogackich, których pełno jest w dzisiejszej literaturze, tutaj czujemy ducha starej Wenecji. Odnosimy wrażenie, że na przestrzeni lat nic się nie zmieniło, nadal żyją tutaj ludzie których pochodzenie będzie ich stawiać ponad resztą tłumu. Choć wiem, że w Polsce również są rody szlacheckie, to w życiu codziennym nie zdaję sobie sprawy z ich obecności. Włochy cechuje inny klimat, księża, markizy czy hrabianki, z torebkami od Hermesa i w butach od Prady , siedzą w kawiarenkach z plecami 10 centymetrów od oparcia siedzenia i piją latte. Wydawać by się mogło, że jest to miejsce gdzie świat ubogich splata się ze światem sławy i pieniędzy jednak autorka w dobitny sposób pokazuje, że takie połączenie jest niemożliwe, a wszystkie próby sprowadzenia ludzi do jednego poziomu to czysta farsa.
I gdzieś wśród tych wszystkich osobliwości są książki. Książki przez jednych traktowane jako część dziedzictwa narodowego, głos przeszłych pokoleń, który dzieli się z nami swoją historią i doświadczeniem a dla innych jest to źródło pieniędzy, zebrane między okładkami karty, które mają wartość jedynie materialną. Autorka kocha literaturę i to widać, czytając pomiędzy wierszami dostrzeżemy tę miłość, która zawiera w sobie obawę przed losem starych woluminów. Czytając "Grę pozorów" zastanawiałam się czy faktycznie włoskie biblioteki, do których dostęp mają wszyscy obywatele, są w posiadaniu kilkusetletnich ksiąg. Czy naprawdę każda osoba z ulicy, może usiąść i pogrążyć się w lekturze tak cennego dzieła bez praktycznie żadnej nad tym kontroli? Czy faktycznie te dzieła stają się domem pieczątek a w okładki wprowadzane są czipy mające chronić przed kradzieżą? Czy takie zabiegi nie niszczą starych woluminów? Zawsze sobie wyobrażałam, że białe kruki, te znajdujące się w bibliotekach, i te ze zbiorów prywatnych, otoczone są ochroną a dostęp do nich jest ograniczony. W Bibliotece Narodowej w Warszawie by dostać do ręki przechowywane tam apokryfy czeka się latami i trzeba mieć dobry powód żeby w ogóle móc je zobaczyć. Czy przechowywanie ich na zwykłych bibliotecznych półkach, w kurzu i bez odpowiedniego naświetlenia nie jest zabójcze dla książek? Autorka martwi się losem ich i próbuje uświadomić nam, czytelnikom, że o słowo pisane należy dbać. Oczywiście teraz wszystko można znaleźć w internecie, wszystko zostało już przepisane i skopiowane z każdej strony, jednak to właśnie obcowanie z prawdziwą, wydrukowaną przed wiekami książką, jest jak randka z historią.
"Gra pozorów" to książka której akcja rozgrywa się bardzo powoli. Wraz z komisarzem Brunettim idziemy po nitce do kłębka. Z pozoru zaczyna się dość banalnie, mamy do czynienia z zagadką rodem z książek Zbigniewa Nienackiego. Później znajdujemy ciało i akcja się rozkręca. Jednak nadal, co jest typowe dla Włochów, nasze ruchy są flegmatyczne. Cały czas towarzyszyło mi poczucie, że nigdzie nam się nie śpieszy. Przecież idzie wiosna, widać już pierwsze pąki, owszem mamy do rozwiązania zagadkę kryminalną, a nawet kilkoma, jednak zawsze znajdzie się czas by przystanąć i wziąć głęboki oddech. Ten brak pospiechu kojarzył mi się z najlepszymi dziełami Agathy Christie, w których zło już zostało wyrządzone, więc mamy dużo czasu by znaleźć sprawcę. W czasach kiedy nieustannie jesteśmy w ruchu, cieszę się, że są jeszcze autorzy jak Donna Leon, którzy cenią sobie brak pospiechu, którzy dają czytelnikowi czas na zastanowienie, samodzielne rozwiązanie zagadki. Jest to autorka, która czuje otaczający jest świat, jest świadoma problemów dotykających miasto, które stało się jej bliskie i choć książce daleko jest do politycznych rozgrywek, to gdzieś w tle czuć ich echo i płynące z tego rozgoryczenie.
"Gra pozorów" to ciekawa, lekka książka, kolejna z cyklu o komisarzu Brunettim. Dla mnie pierwsza, ale na pewno nie ostatnia. Jest to opowieść poruszająca coraz częstszy problem kradzieży drogocennych woluminów jednak oprócz oczywistej zagadki kryminalnej posiada również drugie dno. Uświadamia nas, że nie należy ocieniać ludzi po pozorach tak jak książek po okładkach i jest to lekcja z której nie możemy zwagarować. Prozę Donny Leon cechuje przenikliwość i świeżość co zawsze gwarantuje dobrą rozrywkę. Polecam
Opinia bierze udział w konkursie