Niezmiennie nie rozumiem pytań o to, co było lepsze, film czy książka. Inne cele, inne realia, inni często odbiorcy, zbiory na siebie nachodzą, nie nachodzą, środki, reżim czasowy. Może po prostu lepiej kochajmy oboje mając wobec każdej z tych ?muz? inne oczekiwania. W przypadku Grandhotelu Davida Ondříčka na podstawie prozy Jaroslava Rudiša, sytuacja jest o tyle kłopotliwa, że ta ostatnia powstała na potrzeby filmu. Warte również odnotowania jest, że z zasady Ondříček słabych filmów nie kręci, a dodatkowo mamy pewne umowne podobieństwo do Samotnych(Samotáři),o czym decyduje ręka tego samego operatora i autora muzyki. Jakoś bliska jest też formuła opowiadań poprzez strumień trochę szalonych i kuriozalnych przygód dosyć egzotycznych bohaterów. W przypadku Samotnych skala kuriozalności jest wyższa, ale wspomniane, dźwięk, kamera i jakieś tam wspólne dziwactwo prozy Rudiša i scenariusza Zelenky niewątpliwie istnieją. By nie być gołosłownym, horoskopy, rozmaite psychiczne korby, strumień wielu ekscentrycznych postaci.
Zacząłem od filmu, czyli niby według najgorszego możliwego scenariusza, gdzie książka zawsze winna mieć pierwszeństwo. Wyszło na opak. Mam słabość do Marka Taclíka, jestem wielkim rzecznikiem talentu i plastyczności Jaroslava Plesla, nie zawiodłem się. Jest jeszcze mocno teatralne tło Jégra w wykonaniu Jaromíra Dulavy, i rola życia Matěja Hádka, siedzi, w ręku zbiorniczek na spermę, spojrzenie i odjazd kamery. Są wspomniane też wcześniej podobieństwa do Samotnych, których ?kultowość? mocno chyba już z wiekiem poszarzała. Taki to chyba rodzaj kina, może bawić, ale nigdy nie powiemy ? wciąż nie traci na aktualności, bo aktualny nigdy nie był. To wcale nie wada, by nie być ciąganym za krytykę, gdy tej brak.
Mamy Fleischmana, dobroducha i introwertyka, z solidnym zapleczem dzieciństwa, dla potrzeb filmu mocno wyciętym, kokonem meteorologicznej ?szajby? i symboliczne miejsce, tak Liberec jak sam Ještěd. Bo gdzie znaleźć entourage lepszy dla ?zwyczajnych szaleństw? kilkorga postaw filmu i prozy. Jest i Franz, artystycznie celowo przerysowane nawiązanie do Niemców Sudeckich. Film daje tego sygnały, książka, z całą sumienną i powracającą chronologią nazw libereckich ulic, to nienachalne i bardzo jasne i treściwe spięcie wątku ?sudeckiego? z resztą fabuły.
Wracając jednak do samego filmu. Dysponuje on innym warsztatem, upraszcza, nie przejmuje każdego wątku, nie pomija przy tym klimatu fabuły, a tu Ondříček zawsze był znakomity. Tak jest i tu, wolno, z krajobrazem w roli metafory i ze skalą szczegółu strawną dla telewidza. Identycznie jeżący włosy wszystkim Patka(Jaroslav Plesl) z butelką happy life, ?egzotyczne? pokojówki, metaposzukiwania. Gdzie nie spojrzeć, wszyscy nieszczęśliwi, wszyscy sobie jedynie są, jest sobie Ještěd, wszystko w chmurach. Tego właśnie oczekiwałbym mając lekturę za sobą, a przecież nie miałem. Lubię taki styl opowiadania życia, niedokończone historie, urywki, tła, symbole, żadnej liniowości, taka bowiem musiała być intencja reżysera.
A co z książką Grandhotel. No tu to w ogóle jest przebój. Narracja strumienia myśli w wykonaniu Fleischmana podłóg reguły meteorologicznych obserwacji życ......http://czechypopolsku.pl/jaroslav-rudis/