Najbardziej przejmująca, a zarazem kontrowersyjna powieść, którą ostatnio przeczytałam to "Hańba" Marii Paszyńskiej. Skończyłam jej lekturę tydzień temu i nadal nie wiem, co czuję. Wiedziałam, z czym przyjdzie mi się zmierzyć, ale i tak jestem wstrząśnięta tą powieścią. Mam po jej przeczytaniu jednak ambiwalentne uczucia i długo zastanawiałam się, jak i czy w ogóle o niej pisać. Nie wiedziałam, czy mam skupić się na moich emocjach, czy na tym, że autorka szukała jakieś logiki w tym, co się wtedy stało. Też bardzo często zastanawiałam się nad przyczynami okrucieństwa UPA. Mogłabym w jakiś sposób zrozumieć czystki etniczne, ale to wyrafinowane okrucieństwo, niczym nie da się wytłumaczyć. Nie da się tego pojąć rozumem, że w taki sposób można było mordować kobiety, dzieci i starców.
"Hańba" to nie jest książka, którą połyka się jednym tchem. Ta powieść zmusza bowiem do powolnego czytania i zastanowienia się nad tym, co autorka faktycznie chciała w niej przekazać. Tylko że zadane pytanie przez autorkę, dlaczego tak się stało, nie dało mi odpowiedzi na inne pytania. Kto tak naprawdę do tego doprowadził i dlaczego? Dlaczego ci, którzy mniemali się ludźmi i wyzwolicielami, okazali się zwyrodnialcami, którzy bezmyślnie i z dużym okrucieństwem dokonali rzezi na bezbronnych ludziach na wszelkie możliwe sposoby, które normalnemu człowiekowi nie mieszczą się w głowie? Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla czynów tych bestii w ludzkiej skórze, nawet takiego, że to ideologia Bandery ich opętała.
Przeczytałam wiele powieści Marii Paszyńskiej, więc miałam okazję przekonać się, że jest autorką, która wspaniale pisze i potrafi tworzyć niezwykłe historie oparte na faktach. Niestety mierzenie się z tak kontrowersyjnym tematem Marii Paszyńskiej zwyczajnie nie wyszło, bo dla Polaków ten temat jest niezwykle drażliwy i bolesny. Niełatwo napisać, powieść o koszmarze, który rozegrał się latem 1943 roku na wołyńskiej ziemi i sprawić, by była przejmująca, ale nie naruszała też uczuć ludzi, którzy stracili tam swoich bliskich.
Autorka chciała wykazać, że istnieje logiczny klucz przyczyny tego, co się stało, ale do mnie jakoś to nie przemawia. Do chwili tej strasznej tragedii, to miejsce było skryte wśród pól i lasów, rytm życia wyznaczały pory roku, a zdanie rozpoczęte po polsku kończono po ukraińsku. Ludzie żyli w zgodzie do chwili, gdy nagle podobno ideologia głoszona przez szaleńca Stepana Bandery i jemu podobnych wprowadziła tak wielką nienawiść pomiędzy dwa zgodnie żyjące, jak dotąd narody. Ukraińcy żyjący w II RP nie traktowali tego państwa jak swojej ojczyzny, lecz okupanta. Kultura Ukraińców wyrosła z niewolnictwa pod mongolskim butem (w duszy niewolnik, gdy na chwilę poczuje w swoim mniemaniu brak nadzoru, niszczy, grabi, morduje)
Dopiero w posłowiu autorka stwierdza, że ta brutalność, spontaniczny chłopski zryw, to była jedynie maska, która miała pomóc ukryć przed światem starannie przygotowany plan eksterminacji i tych, którzy za tym stali. Wołyń tak naprawdę nie dotknęła wojenna zawierucha. Naród, który trzymał z Niemcami, nie doświadczył tragedii wojny, nagle zapragnął wolności, więc postanowił wymordować Polaków i wszystkich, którzy śmieli myśleć inaczej, by za chwilę dostać się pod but Armii Czerwonej.
Autorka bardzo starała się wytłumaczyć zachowania Ukraińców, ale tego nie da się wytłumaczyć. Ci ludzie wiedzieli co i komu robili. Mieli też wolną wolę. Wybrali mord. Dziś bezwstydnie celebruje się katów. Nadal nie potrafią przyznać się do zbrodni, a wielu Polaków po chrześcijańsku nie potrafi wybaczyć potomkom zbrodniarzy, że ich dziadkowie zamordowali ich dziadków. Spirala nienawiści wciąż się kręci.
Dzieci nie powinny odpowiadać za zbrodnie ojców, to prawda, ale nie powinny ich również ukrywać, zatajać czy zafałszowywać, tylko wyciągać z nich wnioski na przyszłość. I właśnie pamięć to kluczowa sprawa, naszym obowiązkiem jest przypominać o tamtych haniebnych wydarzeniach, domagać się godnego pochówku dla ofiar i ich upamiętnienia. Polacy dziś oczekują tylko prawdy.
To najbardziej wyczerpujący tekst, jaki napisałam oceniając książkę. Mój ukochany wujek pochodził z Kresów Wschodnich, a ja już mam swoje lata i tworzenie romantycznych historii na tle tych niezwykle dramatycznych zdarzeń, jest dla mnie jak zdrapywanie zaschniętego strupa z jątrzącej się rany. Moim zdaniem tamte straszne zdarzenia nie powinny być kanwą kolejnych powieści, w których próbuje się tłumaczyć, czy łagodzić to, co tam miało miejsce. Kolejnej modzie mówię nie. Dusze pomordowanych wciąż unoszą się nad wołyńską ziemią. Styr płynie jak dawniej, krew ofiar rozcieńczyła woda, a tamten Wołyń przestał istnieć.
Lubię książki Marii Paszyńskiej i bardzo cenię sobie jej talent oraz to jej ogromne zaangażowanie w przygotowywanie się do pisania kolejnych powieści, ale tą książką niestety nie zaskarbiła sobie mojego podziwu. Nie polecam tej książki, ale też nie odradzam jej czytania. Każdy musi ocenić ją po swojemu.
Opinia bierze udział w konkursie