,,(...) aby stać się kimś innym, nie wystarczy próbować z całych sił albo powtarzać sobie to raz po raz. "
Już na okładce wydawca informuje nas, że debiutancka powieść Emily Fridlund znalazła się w finale Nagrody Bookera 2017. W końcu to jedna z najbardziej rozpoznawalnych nagród literackich na świecie. Gwarancja jakości i dobrej literatury. Jednakże zanim książka trafiła w ręce polskich minęły ponad dwa lata. ,,History of Wolves" w polskiej wersji jest naprawdę bardzo ładnie wydane. Okładka jest przepiękna i z pewnością cieszy oczy każdego czytelnika. Jednak historia zawarta wewnątrz już nie zrobiła na mnie aż tak wielkiego wrażenia.
Gdybym miała powiedzieć, o czym tak naprawdę jest debiutancka powieść Fridlund, to chyba nie umiałabym tego zgrabnie wytłumaczyć. Główną bohaterką jest Linda i to właściwie jej przygody poznajemy czytając tę książkę. Cała historia opowiedziana jest z jej punktów widzenia, ale podczas jej opowiadania bohaterka jest już dorosła, a wydarzenia dzieją się w czasie, gdy miała czternaście lat. Rodzice nie interesowali się nią, robiła właściwie to co chciała. Gdy dziewczynka poznaje swoją sąsiadkę, szybko się z nią zaprzyjaźnia. Staje się opiekunką jej syna. Jednakże, gdy wydaje się, że znalazła swoje miejsce na ziemi, los okrutnie doświadczy zarówno ją, jak i jej sąsiadów.
Lubię przeczytać od czasu do czasu powieść, która należy do tej ,,bardziej wymagającej lektury". Miałam wielką nadzieję na to, że powieść Fridlund okaże się bardzo dobra i wciągnie mnie na parę godzin. Niestety, chyba im większe są moje wymagania, tym powieść gorsza. I tak jest w przypadku ,,History of Wolves". To, co prawda opowieść o dojrzewaniu, budowaniu przyjaźni; o tym, co może zrobić z człowiekiem nieprawdziwe oskarżenie. Zwraca też uwagę na to, że rodzice, pochłonięci czasami swoimi obowiązkami nie zwracają tak naprawdę uwagi na swoje dzieci. To też powieść o konsekwencjach złych wyborów. Ale cóż z tego, skoro bardzo się przy niej wynudziłam. Po prostu przysypiałam w czasie lektury, traciłam chęć do jej czytania. Autorka pisze bardzo specyficznym językiem. Bardzo dokładnie wszystko opisuje, nawet takie nieznaczące kwestie. Cała historia jest bardzo rozciągnięta, spokojna. Do tego stopnia, że ja nie odczuwałam emocji, które chciała przekazać Fridlund. Myślę, że spokojnie przekartkowało by się tę powieść, pobieżnie spojrzało okiem na każdą stronę, przeczytało jakieś najważniejsze sceny tej powieści, a z pewnością nie odczulibyśmy jakiegokolwiek braku, czy poczucia, że coś ominęliśmy. Zresztą specyficzny styl Fridlund nie pomaga nam w czytaniu tej historii. Autorka przytłacza nas przede wszystkim nieprzemyślanymi wtrąceniami. Tak więc w jednym momencie czytamy co dzieje się w czasie, gdy Linda ma czternaście lat, by po przerywniku dowiedzieć się czegoś o życiu Lindy, gdy miała np. dwadzieścia lat. I żeby to było jeszcze związane jakoś z poprzednią sceną, to zrozumiałabym to, ale tutaj tak naprawdę nie ma czasami jakiejkolwiek spójności. Przeskakujemy pomiędzy scenami, co jest bardzo denerwujące.
W powieści tak naprawdę nie znalazłam nikogo, kto wzbudził we mnie jakąś sympatię. Sama główna bohaterka, czyli Linda była mi wręcz obojętna, a dzięki tym wstawkom z jej późniejszego życia bardzo mnie denerwowała. Wydała mi się w dorosłym życiu osobą bardzo nieodpowiedzialną, która nadal tak naprawdę chciałaby być dzieckiem. I rozumiem, w końcu każdy z nas ma w sobie namiastkę ,,dziecka", ale główna bohaterka czasami zachowuje w dorosłym życiu jak zbuntowana nastolatka. Być może tak na nią wpłynęły relacje z rodzicami, którzy praktycznie nie zajmowali się nią. Sąsiadka Lindy również zachowuje się nieodpowiedzialnie, pomimo, że ma dziecko. Co prawda dba o nie, widać, że kocha syna, ale gdy zachodzi sytuacja, w której jej syn choruje, kobieta tak naprawdę zaniedbuje je. Zachowuje się tak, jakby nadal była nastolatką. W powieści poruszany jest także problem pedofilii i niesłusznych oskarżeń. Autorka doskonale pokazuje, że niesłuszne oskarżenie niszczą życie potencjalnemu sprawcy. Ten temat jest ostatnio bardzo często poruszany, więc cieszy to, że autorka poruszyła go w swojej książce.
,,Historia wilków" miała być bardzo dobrą powieścią. W końcu znalazła się w gronie finalistów Nagrody Bookera. Niestety, ja bardzo się na niej zawiodłam. Całą powieść czytało mi się bardzo mozolnie i wynudziłam się przy niej. Nie znalazłam tam też bohaterów, którzy wzbudziliby moją sympatię. Sam styl pisania autorki jest bardzo ciężki i bardzo specyficzny, przez co jej czytanie jest bardzo trudne. Myślę, że debiutancka powieść Fridlund jest napisana chyba bardziej pod zdobywanie nagród niż dla czytelnika, który szuka ciekawej historii, którą będzie mógł przeczytać w autobusie, czy przed snem. Jest przesadzona i nawet to, że autorka niektórych rzeczy nie podaje nam na tacy nie sprawia, że czyta się ją lepiej. A szkoda, bo zapowiadało się, że ,,Historia wilków" może być prawdziwą literacką ucztą.
Całą recenzję przeczytasz na...