- Książki Książki
- Podręczniki Podręczniki
- Ebooki Ebooki
- Audiobooki Audiobooki
- Gry / Zabawki Gry / Zabawki
- Drogeria Drogeria
- Muzyka Muzyka
- Filmy Filmy
- Art. pap i szkolne Art. pap i szkolne
O Akcji
Akcja Podziel się książką skupia się zarówno na najmłodszych, jak i tych najstarszych czytelnikach. W jej ramach możesz przekazać książkę oznaczoną ikoną prezentu na rzecz partnerów akcji, którymi zostali Fundacja Dr Clown oraz Centrum Zdrowego i Aktywnego Seniora. Akcja potrwa przez cały okres Świąt Bożego Narodzenia, aż do końca lutego 2023. iem, albo słabo znającym miasto bezdomnym. Kiedy autobus w końcu wtoczył się na właściwy przystanek, Artur rozważał przez moment, czy może nie uda mu się wmieszać w tłum innych uczniów i wymknąć, stale czuł jednak na sobie wzrok ,,ktosia", nawet gdy ten wysiadł już z pojazdu. Chcąc nie chcąc (bardzo, bardzo nie chcąc) naciągnął więc kaptur na głowę i przygotował się mentalnie na dodatkowe piętnaście minut spaceru. Czy też walki z oszalałym żywiołem, dającym w kość do tego stopnia, że chyba pierwszy raz w życiu się ucieszył, przekraczając próg szkoły. Szatnia była dziś nieczynna, więc starannie rozwiesił kurtkę na kaloryferze w jednym z pustych korytarzy. Kaloryfer, rzecz jasna, ledwo osiągał temperaturę w ogóle kwalifikującą go do tejże nazwy, ale to akurat nikogo nie dziwiło, a już na pewno nie jego. Na chlupoczącą w butach wodę niewiele mógł poradzić, włosy potraktował suszarką do rąk w łazience na piętrze, co pozwoliło mu uzyskać na głowie idealny efekt bezkształtnej czarnej masy. Idealne oddanie stanu mentalnego, gdyby ktoś pytał go o zdanie. Centrum szkoły - duża, zastawiona krzesłami aula oraz jej okolice - tętniło życiem. Tętniło bardzo głośno, bardzo tłumnie i Arturowi na sam widok zbieraniny uczniów zrobiło się słabo. Mimo wszystko odetchnął głęboko i usiłując na nikogo nie wpaść, zaczął lawirować między grupkami rówieśników, wypatrując znajomej twarzy. Znalazł ją zadziwiająco szybko, biorąc pod uwagę to, jak bardzo nic mu dziś nie wychodziło. Magda siedziała w jednym z ostatnich rzędów, tuż przy drzwiach auli, w miejscu najbardziej pożądanym przez tych, którzy umieli myśleć w przód i oczami wyobraźni już widzieli, jaki chaos zapanuje po zakończeniu apelu. W zasadzie ,,siedziała" było sporym nadużyciem - leżała wyciągnięta na dwóch sąsiednich krzesłach, oglądając coś na trzymanym nad twarzą telefonie. Matka musiała długo ją męczyć o włożenie na siebie czegoś normalnego, bo wbiła się w regulaminową czarną spódnicę i białą koszulę. Założenie, że zmusi ją to do wyzbycia się wysokich glanów lub powstrzyma przed nabazgraniem na rękawach markerem punks not dead, było jednak bardzo naiwne. Kiedy Artur szturchnął ją w ramię, wydała z siebie głuchy pomruk i leniwie podniosła się do siadu, zwalniając mu miejsce. - No wreszcie! - mruknęła, nie odrywając nawet wzroku od ekranu. - Już myślałam, że jednak olałeś. Skrzywił się. Nie żeby nie brał pod uwagę takiej możliwości, w jego przypadku mogłoby się to jednak źle skończyć. Gdyby odpuścił rozpoczęcie roku, z pewnością zdołałby przekonać samego siebie, że pierwszy dzień lekcji jest równie nieistotny i nie ma sensu zawracać sobie nim głowy. Kolejny dzień to też nic ciekawego, a w ogóle to nie ma przecież planu, nawet nie wie, co spakować. Przyjść w czwartek będzie trochę głupio, a skoro już tyle sobie darował, to można iść za ciosem i zostać w domu do końca tygodnia. A potem powtarzałby ten proces myślowy tak długo, aż ktoś siłą wykopałby go z domu. Tym kimś z pewnością byłaby Magda, ostatecznie więc - na jedno by wyszło. - Co z twoimi włosami? - zapytał, bo choć ufarbowane na jasny fiolet loki zawsze żyły własnym życiem, teraz przypominały snopek bardzo wkurzonego siana. - Anka zajęła łazienkę. - A. - Zabrałam jej za to rajstopy - dodała z wyraźną dumą, jakby kradzież ubrań siostry była wielkim wyzwaniem. Tym bardziej gdy dzieli się z nią pokój. - A - powtórzył tylko, ani odrobinę niezaskoczony. Kłótnie były rzeczą całkowicie na porządku dziennym w domu jego przyjaciółki, okazjonalnie zmieniały się jedynie ich powody i członkowie rodziny biorący w nich udział. Apel wlókł się niemiłosiernie. Dyrektor produkował się jak mógł, by maksymalnie rozciągnąć w czasie zwykłe ,,uczcie się, bo matura", posiłkując się nieśmiertelnym tematem ,,dorastania", ,,wykorzystywania niepowtarzalnych okazji" i bycia ,,przyszłością narodu". Przy tym ostatnim Artur całkowicie stracił zainteresowanie, osuwając się nieco niżej na krześle. Gdyby mógł wybierać, wolałby nie być nawet własną przyszłością. Magda zasłoniła twarz włosami, włożyła w uszy słuchawki i kołysała stopą w rytm Another Brick In The Wall, więc pożytku nie miał z niej żadnego. Odświeżanie Facebooka straciło sens już za trzecim razem, pisać też nie miał z kim, bo jedyna osoba, z którą regularnie wymieniał wiadomości, siedziała właśnie obok i miała go w głębokim poważaniu. Na cokolwiek bardziej produktywnego nie starczało mu nerwów - świadomość bycia zamkniętym w jednym pomieszczaniu z kilkoma setkami praktycznie obcych ludzi bardzo skutecznie utrudniała mu koncentrację. Nim w końcu padło wyczekiwane ,,proszę rozejść się do klas", był śmiertelnie znudzony, dwa razy ktoś kopnął oparcie jego krzesła, a skarpetki przesiąkły wodą aż po kostki. Niemal niesiony taranującą drzwi falą uczniów zdołał jednak wydostać się na korytarz i wraz z Magdą wspięli się po schodach na ostatnie piętro. Dziewczyna skierowała się w prawo, do klasy biologicznej, on powlókł się zaś jeszcze wolniej w stronę klasy fizycznej. W środku kilka osób siedziało już w ławkach (a częściej na ławkach), niektórzy nawet odnotowali jego wejście, ale zaraz powrócili do swoich zajęć i tematów. Czasami się zastanawiał, czy gdyby zaczął nagle umierać na środku klasy, ktokolwiek by go zauważył. Miał cichą nadzieję, że nie. - - usłyszał za plecami i odwrócił się, akurat by spojrzeć mijającej go dziewczynie prosto w oczy. Anita się uśmiechnęła, natychmiast spuszczając wzrok. Była niższa od niego i drobnej budowy, przez co przy pierwszym spotkaniu ludzie zwykle uznawali ją za cichą i nieśmiałą. W rzeczywistości przez dwa poprzednie lata pełniła funkcję przewodniczącej klasy, umiała uciszyć wszystkich jednym ostrym spojrzeniem i nigdy nie kryła, że owszem, przoduje w niemal każdym przedmiocie i jeśli ośmielisz się zakwestionować jej mądrość, wyprowadzi cię z błędu w maksymalnie trzy sekundy. Niemal od początku liceum pozostawała jego jedynym łącznikiem z klasowym półświatkiem, głównie pożyczając mu zeszyty, gdy zachorował albo akurat chorobę symulował. Nie nazwałby jej może koleżanką, ale z pewnością dobrą znajomą, co w jego prywatnej hierarchii było tytułem zaszczytnym i trudno osiągalnym. Czasem zdarzały jej się też popisy niezdarności, jak choćby teraz, gdy oglądając się na niego przez ramię, prawie staranowała krzesło. To przyprawiło go o pierwszy tego dnia uśmiech, z którym zajął miejsce obok niej, w jedynej wciąż pustej (bo pierwszej) ławce. - Jak wakacje? - zagadnęła, wyciągając z torby notes i długopis. Artur wzruszył ramionami. - Krótkie i skończone - podsumował, wygrzebując z kieszeni kawałek ołówka i zmiętą, nieco wilgotną kartkę. Z rosnącym zażenowaniem spróbował nieco ją rozprostować, ale zyskał tylko wielkie rozdarcie przez sam środek, więc darował sobie dalsze próby. - A twoje? - Intensywne - oceniła po chwili wahania. Nadal zerkała to na niego, to na jego smutną kulkę papieru, aż w końcu sięgnęła po własny notes. - W czerwcu zaczęłam pracować w kawiarni i starałam się brać jak najwięcej zmian, skoro już udało mi się gdzieś zaczepić. Świetnie, teraz poczuł się jeszcze gorzej. Jego największym osiągnięciem podczas wakacji było to, że w ogóle dotrwał do ich końca. Miło wiedzieć, że inni w tym czasie zbierali kolejne punkty produktywnoś - Mam nadzieję, że uda mi się popracować tam jeszcze chociaż do świąt, ale wszystko zależy od tego, jaki ułożą nam plan - ciągnęła, wyrywając kartkę i podsuwając mu ją z życzliwym uśmiechem. Przyjął ją, dziękując skinieniem głowy, bo w sumie co innego miałby zrobić? - Jeśli zaszaleją tak jak rok temu, czarno to widzę... Przypomniał sobie cotygodniowe piątkowe kombo: wuef, fizyka, dwie matematyki, chemia, i skrzywił się. Cóż, w tym roku przynajmniej udało mu się wybłagać zwolnienie z tego pierwszego, zawsze to jeden problem mniej. Lekarz, co prawda, nie wyglądał, jakby uwierzył w jego nawracające problemy z barkiem, a już tym bardziej w ich wielki wpływ na kopanie piłki do bramki lub bieganie wokół boiska, ale liczyło się to, że ostatecznie podpisał odpowiedni papier. Nie żeby Artur nie lubił sportów. Miał za sobą przeszło siedem lat moczenia tyłka w basenie i użerania się z ludźmi, którzy nie rozumieją, co oznacza napis ,,tor zarezerwowany". Nikt nie miał prawa wmawiać mu, że jest leniem, którego życiowa aktywność polega na wyciąganiu ręki po pilota. Ale wuef to coś zupełnie innego. Szkolne zajęcia oznaczały grę w nogę (nie umiał trafić w piłkę), kosza (nie umiał złapać piłki) lub siatkówkę (piłka dwa razy trafiła go centralnie w twarz i zbiła okulary) i śmierdzenie do końca lekcji, bo prysznice albo nie działały, albo ich nie było, albo też kwalifikowały się jako projekt badawczy nad nowym gatunkiem bakterii. Nie wspominając o tym, że do ćwiczeń trzeba się najpierw przebrać. W szatni pełnej nastoletnich chłopaków, w duszącym zapachu ich potu i w poczuciu, że ktoś ciągle się na niego gapi. W podstawówce znienawidził wuef po tym, jak koledzy przez rok nie znaleźli lepszej rozrywki niż chowanie mu ubrań lub wrzucanie ich do damskiej łazienki, gdzie żaden szanujący się czwartoklasista nie wejdzie. W gimnazjum odkrył, że w szkolnej szatni można zostać nie tylko wyśmianym i upokorzonym, ale też okradzionym. W liceum od początku przyjął taktykę nieistnienia i przebierał się w pobliskiej łazience, gdzie przynajmniej miał minimum prywatności. Ale teraz wreszcie, wreszcie nastąpiło słodkie wybawienie! Koniec z podrabianiem zwolnień, koniec z bieganiem wokół szkoły w połowie grudnia, koniec z tłumaczeniem, czemu w czerwcu wkłada do ćwiczeń długi rękaw i dresy, czego nie musiałby robić, gdyby ludzie umieli zachować dystans i respektowali przestrzeń osobistą! Bądź błogosławiony, zwichnięty barku! Zdanie, którego z pewnością nie miał w głowie, gdy ból rozrywał mu plecy, ale lepiej późno niż wcale. Ich wychowawca, fizyk, należał do wąskiego grona nauczycieli sprawiających wrażenie, jakby mimo upływu lat nadal lubili swoją pracę. Co więcej, był również jednym z nielicznych, którzy naprawdę rozumieli, że większość uczniów ma jego przedmiot w głębokim poważaniu, a na profil matematyczno-fizyczny przywiodła ich jedynie potrzeba zdawania poziomu rozszerzonego z ,,królowej nauk" na maturze. Artur, choć sam należał do mniejszości żywo zainteresowanej lekcjami, szczerze go za to podziwiał i nie mógł odżałować, że podobnego podejścia nie wykazuje ich polonistka. Wiadomo, język ojczysty, wielcy poeci, ,,wziąć", a nie ,,wziąść", ale na litość, ileż można? Krzesicki najwyraźniej uznał, że jeszcze będzie miał czas ich podręczyć, bo podyktowanie planu na resztę tygodnia zajęło mu pięć minut, po czym z zadowoleniem ogłosił, że mogą ,,się zwijać", co cała klasa uczyniła z wręcz nieprzyzwoitym entuzjazmem. Ostatnie chwile wolności, bierzcie i cieszcie się nimi wszyscy. Magda czekała już na niego przy wyjściu, nucąc pod nosem i wymachując parasolką, wyraźnie próbowała trafić nią któregoś z przechodzących uczniów. Zapiął po szyję wciąż wilgotną, zimną kurtkę, naciągnął kaptur po samo czoło i uzbrojony we wszechpotężne pragnienie znalezienia się we własnym łóżku, wynurzył się w ślad za dziewczyną w sam środek wojny żywiołów. Dziwne, zawsze sądził, że piekło powinno być gorące, ale po obrywaniu w twarz lodowatym powietrzem i strumieniem wody postanowił jeszcze raz przemyśleć sprawę. Magda spróbowała rozłożyć parasol, czego omal nie przypłaciła życiem, gdy kolejny podmuch wygiął druty w zupełnie inną stronę, niż zalecał producent. Zaklęła głośno, próbując ponownie złożyć parasol i jednocześnie zobaczyć cokolwiek przez opadające jej na twarz włosy. Artur bez słowa zagarnął fioletową czuprynę w tył i splótł ją naprędce w warkoczopodobne coś. - To powinno być - mruknęła i wepchnąwszy parasol pod pachę, ruszyła chodnikiem z taką miną, jakby szła zabić Kapitana Amerykę. - Chcesz zdelegalizować pogodę? - upewnił się, próbując dotrzymać jej kroku. - Nie wiem, czy bardzo się tym - Jeśli Kserkses mógł biczować morze, ja mogę zdelegalizować deszcz - warknęła i wygrzebawszy z kieszeni paczkę papierosów, przyjrzała się jej uważnie. - Kuźwa, znowu rak! A mówiłam babce wyraźnie, żeby dała mi te z impotencją! Jak mam ,,złapać je wszystkie", skoro nikt nie chce współpracować? Chłopak tylko westchnął ciężko. Ale nie za głośno, żeby nie usłyszała. Palenie było tematem drażliwym i nie należało poruszać go bez mentalnej gotowości zniesienia długiego wykładu na temat tego, że rodzina zabiera jej więcej zdrowia niż choćby milion fajek dziennie, a w ogóle to ,,na coś trzeba umrzeć". Po przeszło czterech latach znajomości wiedział już, że kiedy raz się na coś uparła, nawet najsensowniejsze argumenty nie zmuszą jej do zmiany zdania. Pozostawało więc jedynie ostentacyjne milczenie, ilekroć sięgała przy nim po papierosy. Hel powiedziała kiedyś, że zachowują się jak małżeństwo z dwudziestoletnim stażem. Osobiście w ogóle tak tego nie widział. Z jakiegoś powodu, odkąd tylko sięgał pamięcią, wszyscy zawsze uważali ich za parę, co było w jego mniemaniu nie tylko absurdalne, ale też nieco obleśne. Magda był Magdą. Równie dobrze mógłby próbować wyobrażać sobie seks z własną siostrą, matką czy choćby złotą rybką - było to złe na tylu płaszczyznach, że nie wiedział nawet, od czego zacząć. Plotkę tę wszyscy powtarzali jednak z takim uporem i tak bardzo nie dawali wyprowadzić się z błędu, że chyba każdego doprowadziłoby to w końcu do zwątpienia. Gdy więc któregoś letniego dnia, kiedy słońce próbowało usmażyć ich w ramach kary za używanie dezodorantów i niesegregowanie śmieci, Magda bez żadnego wstępu rozebrała się do bielizny i w tym zacnym stroju zaległa mu na kanapie, Artur o mało nie uciekł ze strachu. - Ale bo ja jestem ! - wydukał między jednym wewnętrznym krzykiem a drugim. Spojrzała na niego z politowaniem. - No. Myślisz, że rozebrałabym się przy tobie, gdybym tego nie wiedziała? Nie odpowiedział, bo ani nie umiał, ani nie bardzo miał na to czas. Zajęła go próba rozwikłania zagadki, jakim cudem wszyscy wokół zdawali się wyczuwać jego orientację szybciej, niż on sam przyjął ją do wiadomości. - A w ogóle, to też lubię dziewczyny - ciągnęła, nic sobie nie robiąc z jego milczenia. - Znaczy nie ,,też", bo ty nie, wiesz, o co mi chodzi. - Jesteś lesbijką? Czy to bardzo źle, jeśli jego pierwszą myślą było, że w takim razie kolorowe włosy i glany wreszcie nabrały sensu? - Bi. Facetów też lubię. - Musiała wyczuć, że znowu się spiął, bo wywróciła oczami i dodała: - Ale nie ciebie, więc wyluzuj. Mdli mnie na samą myśl, że miałabym z tobą robić... cokolwiek. Wzdrygnęli się oboje. - Och, dzięki Tak oto zaliczył swój pierwszy, wówczas jeszcze gimnazjalny coming out i o dziwo, poszło nawet lepiej, niż się spodziewał. Widać nawet on musiał w którymś momencie wyczerpać pulę życiowych katastrof. Przystanek nie miał zadaszenia, bo najwyraźniej nikt nie wpadł jeszcze na to, że mokra ławka niczemu nie służy i może wypadałoby zainwestować w cokolwiek więcej. Magda się wściekała, że autobus przyjechał za szybko i nie zdążyła dopalić papierosa. Artur marudził, że przyjechał za późno i zdążył przemoknąć do suchej nitki. Sam pojazd nie miał w tym temacie zdania. Był za to tak zatłoczony, że cudem tylko udało im się wcisnąć do środka i nie ulec przy tym całkowitemu zgnieceniu. Plusy: końcowy przystanek dzieliło od jego domu jedynie kilka minut drogi. Minusy: szli pod wiatr i rutynowe pięć minut rozciągnęło się w dziesięć. Kiedy w końcu nacisnął klamkę furtki, był tak uszczęśliwiony wizją nadchodzącego ciepła, że zignorował nawet głuche uderzenie bramki o płot. - Wejdziesz? - zapytał, niemal pewny odpowiedzi. Miał jednak cichą nadzieję, że się zgodzi. Mogłaby posłużyć za świetną wymówkę, by ojciec nie zawracał mu dziś głowy. Magda mieszkała niespełna pięćset metrów dalej, jej dom oficjalnie zaliczał się jednak do ,,nowego osiedla", co w praktyce oznaczało, że jest mały, parterowy i otoczony nieproporcjonalnie dużym podwórkiem. Stanowiło to jeden z powodów, dla których zwykle przesiadywali u niego - kompletny brak przestrzeni. Drugą przyczyną był równie wyraźny brak jakiejkolwiek prywatności w niemal każdym tego słowa znaczeniu. Dzieląc niewielki pokój z dwoma siostrami (obecnie z jedną, aczkolwiek nie zmieniało to wiele, bo wyjeżdżając na studia, Hel pozostawiła po sobie bajzel, z którego reszcie nadal nie udało się odgrzebać), Magda zatraciła wyczucie w kwestii przestrzeni osobistej do tego stopnia, że nie tylko nabrała niebezpiecznie ekshibicjonistycznych nawyków, ale też zapominała często, że inni nie są przyzwyczajeni do podobnych zachowań. Że inni mogą czuć się zażenowani, gdy ktoś bez pukania wejdzie im do łazienki, po swojemu przestawi rzeczy na półce albo zacznie znienacka grzebać im w telefonie (bo przecież skoro widział, jak wpisujesz hasło, to praktycznie tak, jakbyś sam mu je podał). W dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przypadków ,,inną osobą" był Artur. Dlatego też, mając wybór między wieczną walką o każdy centymetr podłogi a ogromem przestrzeni praktycznie tylko na ich użytek, zazwyczaj zgodnie wybierali to drugie. Oczywiście jednak, jak to zwykle bywało w jego życiu, akurat tym razem musiało być inaczej. - Nah, nie da rady - mruknęła, wyraźnie równie z tego faktu niezadowolona jak on. - Matka znowu ma fazę ,,spędzamy czas rodzinnie!". Jak się nie pojawię, to mnie wydziedziczy. Pokiwał głową. Z jakiegoś powodu od czasu rozwodu matka Magdy, gdy tylko nadchodził wrzesień, nabrała dziwnego zwyczaju popadania w histeryczną wręcz przesadę. Przez resztę roku szkolnego jej córki dojeżdżały na zajęcia autobusami, jednak wraz z nastaniem jesieni nagle zmuszane były codziennie pakować się do samochodu, by dać się odstawić praktycznie pod same drzwi szkoły, jakby przez wakacje zdążyły zapomnieć drogę lub trudną sztukę kasowania biletów. Dla domowników oznaczało to dużo wcześniejsze pobudki, poranne awantury o łazienkę, krzyki, że się spóźnią, a na koniec jazdę w pełnej napięcia ciszy najpierw pod jedno, a następnie pod drugie liceum. Wszyscy wiedzieli, że system ten jest durny, męczący, nie działa i zostanie zapomniany po jakichś dwóch tygodniach, jednak od trzech lat wracał uparcie jak bumerang. Zdaniem Magdy chodziło wyłącznie o to, by zrobić na złość ich ojcu, i choć Artur nie do końca rozumiał tę logikę, miał okazję się przekonać, że to prawda. Pani Kaniecka uwielbiała wydzwaniać do byłego męża i opowiadać, jak to świetnie radzą sobie bez niego, jak ona codziennie się poświęca, by ich dzieci miały wszystko podsunięte pod sam nos, mimo że ich rodziciel okazał się nic niewart, a w ogóle to właśnie siedzą wszyscy przy stole i grają w karty, czego on nigdy by nie zrobił, ponieważ nie ma ani odrobiny serca. Nigdy nie dała sobie wytłumaczyć, że dość trudno jest grać w karty z kimś, kto na stałe mieszka w Anglii, nie ulegała sile argumentu o alimentach ani nawet temu, że wszystkie trzy córki mają z ojcem dobry kontakt. Był wyrodną, złą karykaturą rodzica, koniec kropka. Artur z jednej strony współczuł przyjaciółce sytuacji rodzinnej (co zrozumiałe), z drugiej jednak - nieco zazdrościł (co już mniej zrozumiałe nawet dla niego). Jego rodzice rozstali się tak dawno, że w zasadzie niemal nie pamiętał czasów, gdy byli razem. Ojciec nigdy nie wydzwaniał jednak do matki z awanturami o byle pierdołę, nie podkreślał przy każdej okazji, że dał radę wychować dziecko bez jej pomocy, a już z pewnością nie robił scen, gdy proponowała, że przyjedzie na święta. Choć to ostatnie być może dlatego, że mama nigdy tego nie proponowała. Nie proponowała absolutnie niczego. Po prostu znikła z ich życia i nie przejawiała żadnej chęci, by ponownie się w nim pojawić. Może właśnie na tym polegał jego problem: rodzice Magdy, przy wszystkich swoich wadach i wewnętrznych kryzysach, przynajmniej nadal byli rodzicami. Nie mglistą zjawą z przeszłości, co do której nie był nawet pewien, czy chce ją pamiętać. Dom przywitał go przyjemnym ciepłem, skrzypieniem podłogi i buczeniem lodówki. Nie przywitało go za to nic związanego z kotem, ponieważ Napoleon wychodził z założenia, że nie ma sensu pokazywać się nikomu na oczy, póki jego miska nie zostanie napełniona. Dopiero chrzęst otwieranej puszki wywołał go z głębi salonu i kot wkroczył do kuchni dostojnym, pełnym wyższości krokiem. Jeśli miał dobry dzień, dawał się nawet pogłaskać. Jeśli Artur miał wyjątkowo paskudny dzień, futrzak pozwalał - rzecz jasna po uprzednim wylizaniu miski do czysta - wziąć się na ręce i zanieść na górę, gdzie obaj mogli zwalić się na szerokie łóżko i udawać, że nigdy z niego nie wyszli, a ostatnich kilka godzin było jedynie koszmarnym snem. Chłopak przewrócił się na bok, sięgając po koc, by naciągnąć go po sam czubek głowy, kiedy zawibrował mu w kieszeni telefon. Z jękiem wyciągnął komórkę, po czym jęknął jeszcze głośniej, widząc, że ojciec próbuje nawiązać z nim wideorozmowę. Jeśli coś mogło uczynić ten dzień jeszcze bardziej męczącym, to właśnie udawanie, że wcale męczący nie był. Mimo wszystko wziął się jednak w garść, podniósł do siadu i naprędce przygładzając włosy, odebrał połączenie. ROZDZIAŁ 2 Ojciec nie wyglądał na swoje czterdzieści kilka lat, co wcale nie było komplementem - po prostu szybko się zestarzał. Może to przez nadmiar pracy i stresu, może przez nieprzespane noce, które pozostawiły po sobie głębokie cienie pod oczami. A może po prostu przez cholerny nałóg, którego skutki nadal się za nim ciągnęły. Nawet kiedy się uśmiechał, wyglądał na zmęczonego, choć akurat o to Artur nie miał do niego pretensji. Też bywał zmęczony, gdy musiał się z sobą użerać. - Jak było w szkole? - Mimo wszystko jego głos brzmiał całkiem pogodnie, jakby ojciec liczył na to, że istnieje ton, który sprawi, że to pytanie będzie mniej irytujące. Artur wzruszył ramionami. - Jakieś nowości? - Tata najwyraźniej ani myślał się poddać. - Mówili coś ciekawego? Pokręcił głową. Jedyne, co odróżniało dzisiejsze rozpoczęcie roku od wszystkich poprzednich, to rekordowo wysoki poziom znudzenia, w które go wpędziło. Raczej nie była to jednak ,,dobra odpowiedź". ,,Dobre odpowiedzi" były krótkie, zamknięte i nie rodziły kolejnych pytań, więc należało trzymać się ich za wszelką cenę. Inaczej tata zaczynał się przejmować i próbował poznać jak najwięcej szczegółów, a Artur czuł się podle z tym, że za nic nie chciał go do nich dopuścić. - Masz jakieś plany na dzisiaj? - Trzecia próba. Swąd desperacji przybierał na sile i chłopak uznał, że dalsze milczenie będzie zbędnym sadyzmem. Odstawił telefon na stolik, podpierając go książką tak, by wciąż znajdować się w kadrze. - Nic konkretnego - zamigał, starając się przybrać taką minę, by wyglądało to bardziej jak ,,nie mogę się zdecydować: wyprawa na biegun czy przejażdżka formułą jeden?", a nie ,,zjem i pójdę spać, ewentualnie odwrotnie". - Magda przyjdzie - skłamał, bo ojciec zawsze reagował entuzjastycznie na wieść, że nie będzie siedział sam. Kot z jakiegoś powodu nigdy się nie liczył. - Może wybierzemy się do kina - dorzucił, w pełni świadom, że tata przełoży to sobie na ,,będziemy się całować na tle dużego ekranu". Wszyscy zawsze rozumieli to w ten sposób, żeby ich cholera wzięła. Tak jak podejrzewał, ojciec wyraźnie się rozluźnił. - To dobrze - powiedział takim tonem, jakby gratulował mu zdobycia Nobla. - To ostatni moment przed szkołą, powinieneś porobić coś fajnego. Pokiwał głową. Ułożył sobie całą listę rzeczy, na które miał dzisiaj ochotę, szczerze wątpił jednak, czy ktokolwiek zgodziłby się z nim co do ich fajności. Tata tymczasem za wszelką cenę ciągnął rozmowę. - Przyjadę w sobotę rano - przypomniał, na co Artur tylko westchnął w duchu. Oczywiście, że przyjedzie. Weekendowe wizyty były świętością. Szkoda tylko, że wprowadził je w życie z lekkim opóźnieniem. - Dasz sobie ze wszystkim radę? - Tak. - Potrzebujesz czegoś? - Nie. - Masz wszystkie zeszyty, podręczniki? - Mam. - Linijka, długopis, ołó - Nie powinieneś teraz pracować? Niskie zagranie, ale grunt, że skuteczne; tata rozejrzał się wokół, co nieodmiennie znaczyło, że właśnie przypomniał sobie o górze papierów na biurku, milionie ważnych telefonów do wykonania i kolejce petentów pod drzwiami. - Zadzwonię niedługo - obiecał, kiedy Artur sięgnął po telefon. - Ty też odezwij się czasami. Telefon działa w obie strony. Chłopak uniósł kciuk na znak, że zrozumiał, zapamięta i weźmie to sobie do serca, po czym zakończył połączenie. Nie chciał być niemiły, naprawdę, ale nie miał dziś sił na więcej kontaktów z ludźmi. Sięgnął po szkicownik, który rano zostawił na poduszce, i przygryzając końcówkę ołówka, postanowił skupić się na pozytywach. Jakieś w końcu musiały istnieć. A kolejny dzień na pewno będzie lepszy. Kolejny dzień wcale nie był lepszy. Nie mógł być lepszy, bo trzeba było wstać i wyjść z domu, co z automatu eliminowało wszelkie ewentualne dobro. Przynajmniej pogoda nieco się poprawiła, zawsze to jakiś plus. Ale autobus nadal był przepełniony, w związku z czym Artur uważał zły humor za w pełni uzasadniony. Na samą myśl, że niedługo będzie musiał dodatkowo tachać ze sobą ciężki plecak, miał ochotę otworzyć drzwi i wysiąść. Bez wcześniejszego zatrzymania pojazdu. Gdy autobus zjechał w znajomą ulicę, przepchnął się w stronę drzwi, zwarty i gotowy do porywającej przygody w drodze po wiedzę, zawahał się jednak, czując na sobie czyjś wzrok. Oczywiście, ludzie często gapili się na innych bez żadnego powodu, ale Artur zawsze potrafił niemal bezbłędnie wyczuć, kiedy było to celowe. Najprawdopodobniej lata skojarzeń bodźca ,,ktoś na mnie patrzy" z ,,zaraz oberwę" doprowadziły do rozwinięcia u niego jakiegoś rodzaju szóstego zmysłu w celach obronnych. Rozejrzał się i znieruchomiał. Przy drzwiach, z drugiej strony przejścia, ktoś już stał. Ten ktoś. Poczuł, że zbiera mu się na ostre przekleństwo. Jakiego trzeba mieć pecha, by dwukrotnie wpaść na kogoś w autobusie? Proste, wystarczy być nim! Nie od dziś wiadomo przecież, że jeśli bardzo, bardzo chcesz czegoś uniknąć, cały wszechświat stanie na głowie, by cię tym zaskoczyć. Powinien był jak najszybciej się ewakuować. Powinien był wtopić się w tłum i udawać, że nie ma pamięci do twarzy, a w ogóle to nie zauważył go nawet. Tak, to najlepsze wyjście, musi po prostu odejść jakby nigdy nic i sprawa rozwiąże się sama. Nic się nie wydarzyło. Nic. A jutro wyjdzie z domu nieco wcześniej, żeby zdążyć na inny autobus, tak na wszelki wypadek. Zrobił krok w tył i mocniej chwycił się drążka, gdy autobus wszedł w zakręt, ale w tej samej chwili wpatrujący się w niego chłopak zrobił coś... niespodziewanego. Uniósł dłonie i powoli, z namysłem, zamigał: - Dzień dobry. Artur zamrugał. Zamrugał po raz drugi. Zmierzył chłopaka wzrokiem i zamrugał po raz trzeci, nim w końcu ocknął się na tyle, by zrobić użytek z własnych rąk. - Znasz język migowy? Po samej minie poznał, jaką dostanie odpowiedź, ale cierpliwie poczekał, aż ,,ktoś" wystuka tekst na telefonie i podsunie mu go przed twarz: ,,Nie mam pojęcia, co właśnie powiedziałeś. Zdążyłem sprawdzić tylko <
książka
Wydawnictwo Kobiece |
Data wydania 2022 |
Oprawa miękka |
Liczba stron 720 |
Szczegóły | |
Dział: | Książki |
Promocje: | Kobiece - najlepsze tytuły, wysyłka 24h |
Kategoria: | Dla dzieci, Dla młodzieży, Literatura piękna, Powieść społeczno-obyczajowa, Pakiety |
Wydawnictwo: | Kobiece |
Oprawa: | miękka |
Okładka: | pakiet |
Rok publikacji: | 2022 |
Wymiary: | 135x205 |
Liczba stron: | 720 |
ISBN: | 9788367069137 |
Wprowadzono: | 18.01.2022 |
Zaloguj się i napisz recenzję - co tydzień do wygrania kod wart 50 zł, darmowa dostawa i punkty Klienta.