"Huśtawka" to moje pierwsze spotkanie z Agnieszką Lis i jej twórczością. Jest to księga słusznych rozmiarów, ale tylko pozornie. Liczy sobie prawie 50o stron, jednak duża czcionka, spore marginesy i każdy rozdział startujący od nowej strony sprawiają, że czyta się ją bardzo szybko. Szybko nie znaczy jednak bezrefleksyjnie. Jest to bowiem historia o ogromnym ładunku emocjonalnym, którego nie da się ot, tak sobie przeczytać i odłożyć.
Głównymi bohaterkami powieści są cztery kobiety, należące do trzech pokoleń. Najstarsza z nich to Wanda, nestorka rodu. Następnie mamy jej dwie córki, Małgorzatę i Katarzynę. Ostatnia zaś jest Joanna, córka starszej z sióstr, Małgorzaty. Każda z nich ma swoje życie i swoje problemy. Wanda jest wdową, której życie nie było usłane różami, choć początkowo zapowiadało się cudownie. Małgorzata i Katarzyna są od siebie tak różne, że aż trudno uwierzyć, iż są siostrami. Małgorzata jest porządnicka, dokładnicka i sztywna do bólu. Codziennie robi wszystko, by inni widzieli w niej ideał matki, żony, córki, pracownika naukowego i kobiety. Nie podejrzewa nawet, jak szybko ten pęd do doskonałości się na niej zemści. Katarzyna zaś to niebieski ptak i kot chadzający własnymi drogami w jednym. Jednocześnie jednak jest to kobieta na tyle trzeźwo stąpająca po ziemi, że bez problemu prowadzi świetnie prosperującą firmę. Joanna jest studentką, która nie potrafi rozgryźć samej siebie. Nadopiekuńcza matka sprząta, gotuje, pierze, nawet wybiera córce ubrania, które ta powinna danego dnia założyć. W konsekwencji dziewczyna nie potrafi sama o siebie zadbać, a co gorsza, nie wie, kim tak naprawdę jest. Wikła się w związki, z których nie jest do końca zadowolona. Odprawia ukochaną, wiąże się z ubóstwiającym ją chłopakiem, którego ona sama wcale nie kocha. Szamocze się z własnymi uczuciami i szuka drogi, którą powinna podążyć.
Oprócz wspomnianych kobiet w powieści znalazło się również miejsce dla trzech mężczyzn, będących istotną częścią życia każdej z pań. Nie będę o nich jednak opowiadać, bo recenzja zrobiłabym się długa i pełna spojlerów. Wymienione przeze mnie postacie nie wyczerpują wachlarza bohaterów. Każda ze stworzonych przez autorkę osób jest dopracowana, pełna emocji, ma swój charakter i wygląd. Nie są to papierowe lalki, lecz ludzie z krwi i kości. Nie ukrywam, że nie wszystkie je polubiłam. Najbardziej irytowała mnie Joanna. Może dlatego, że nie rozumiałam jej podejścia do świata i do siebie samej? Z jednej strony pewnie trudno zbudować siebie, kiedy wszystko ma się podsunięte pod nos, ale przecież nie jest to niemożliwe. Myślę jednak, że ta postać taka właśnie miała być. Niestabilna i niepewna siebie. Niezdecydowana i irytująca. Dla mnie taka właśnie była.
"Huśtawka" jest powieścią obyczajową z dużą dawką psychologii. Sporo miejsca autorka poświęciła relacjom między bohaterami. Nie zabrakło trudnych tematów skupionych między innymi wokół choroby nowotworowej, związku lesbijskiego, niechcianej ciąży czy problemów psychicznych. I to mi się w niej podobało, choć śledzenie toku myślenia niektórych postaci wyjątkowo mnie momentami mierziło. Tytuł powieści idealnie odzwierciedla podejmowane przez bohaterów decyzje, które pod wpływem różnych zdarzeń i odkrywanych stopniowo tajemnic rodzinnych zmieniały się jak w kalejdoskopie.
Narrację autorka oddała w ręce Wandy. To ona opowiada o tym, co dzieje się w jej rodzinie. Jest narratorką wszystkowiedzącą, więc prezentuje czytelnikowi wydarzenia z kilku perspektyw.
Punkt w ocenie urwałam za zabieg, którego kompletnie nie rozumiem. Fabuła powieści przedzielona została krótkimi rozdziałami, w których Wanda przemawia do czytelnika z jakiegoś nieokreślonego do końca miejsca. Domyśliłam się właściwie od razu, gdzie przebywa, ale nie to mnie denerwowało. Otóż, seniorka przemawiała w tych rozdziałach używając słów ze słownika wyrazów obcych na konkretną literę. Początkowo było to nawet zabawne i podziwiałam umiejętność autorki do tworzenia dialogów z tych właśnie wyrazów (bo Wandę w tym jej miejscu odwiedzały dwie osoby). Z czasem jednak stało się to nudne, ponieważ te rozdziały według mnie donikąd nie prowadziły. W połowie książki zaczęłam je zwyczajnie omijać, ponieważ główna fabuła bardzo mnie wciągnęła i te przerwy zwyczajnie przeszkadzały mi w śledzeniu akcji. Poza tym nie wszystkie te słowa można było z kontekstu zrozumieć, a nie miałam chęci odrywać się od czytania po to, by sprawdzić jakiś wyraz w słowniku. Gdybym miała ocenić osobno główną fabułę i te wtrącenia, to wątek podstawowy dostałby mocną szóstkę, a te dodatkowe rozdziały słabą jedynkę... Nie przypadło mi również do gustu wtrącanie przez autorkę w tekście głównego wątku nieużywanych na co dzień słów typu ineksprymable czy irrelewantna. No, chyba że tylko ja nie miałam zielonego pojęcia, co one znaczą. Na szczęście było takich wyrazów zaledwie kilka, więc sprawdziłam je z ciekawości, ale uważam, że użycie ich było zupełnie niepotrzebne.
Opinia bierze udział w konkursie