"Tam, gdzie polityka spotyka się z prawem, kończy się wszystko inne" - czytamy na okładce "Immunitetu", czwartej części cyklu o pani mecenas Joannie Chyłce i aplikancie Kordianie Oryńskim. Remigiusz Mróz po raz kolejny zabiera czytelnika w jedyny w swoim rodzaju, hermetyczny, tajemniczy i pełen zakulisowych powiązań świat polskiego prawa; tym razem z domieszką polityki na szczeblu parlamentarnym.
Chyłka i Zordon, wciąż w relacjach lekko osnutych cieniami przeszłości, stają przed zadaniem obrony sędziego Trybunału Konstytucyjnego, oskarżonego o zabójstwo człowieka, którego rzekomo nie zna; zabójstwo, do którego doszło w miejscu i w czasie, w którym rzekomo ów sędzia nie mógł akurat być; zabójstwo, którego ów sędzia rzekomo nie popełnił. Słowo "rzekomo" powtórzyłem tu kilkukrotnie nie bez przyczyny, bo w trakcie czytania "Immunitetu" do samego końca nie wiemy jak wygląda prawda. Sędzia najpierw się wypiera, później przyznaje do winy, świadkowie lawirują na granicy krzywoprzysięstwa, a Chyłka i Zordon, stając między młotem a kowadłem, mają nie lada orzech do zgryzienia.
Mróz jak zwykle utkał intrygę z niezliczoną liczbą niewiadomych, jak zwykle zagrał na emocjach czytelnika i wodzi go za nos, co rusz wpuszczając w przysłowiowe maliny. Nic w "Immunitecie" nie jest oczywiste, wszystko jest zagadką, wzbudzającą ciekawość czytelnika na każdej stronie powieści. Pod tym względem książka jest naprawdę bardzo dobra. Mierzi mnie tylko jedno - zachowanie Chyłki. Przez trzy poprzednie tomy śledziliśmy jej prawniczy geniusz, fachowość, bezkompromisowość, oschłość, wredność; w "Immunitecie" doszły do tego niestety dziecinne zagrania i pijacki upór, które w rezultacie przełożyły się na nijak tu niepasujący brak profesjonalizmu zarówno w jej życiu prywatnym, jak i zawodowym. Pewne granice zostały moim zdaniem zbyt mocno przekroczone. Mimo naszej wspólnej miłości do Iron Maiden, stawiam prawniczce antypatyczną dwóję. Owszem, Mróz odkrył przed nami jedną z najistotniejszych, najczarniejszych kart z przeszłości Joanny, ale jako usprawiedliwienie karty tej zagrać się nie da. W moich oczach zyskuje za to Kordian, coraz śmielej obcujący z salą sądową i poważnie patrzący na świat. Widać, że będą z niego ludzie, choć gdyby Mróz tylko na nim oparł główną oś powieści, nie byłaby to aż tak porywająca lektura.
Ogólnie "Immunitet" oceniam jako powieść bardzo dobrą, z ciekawą, wartką akcją, tradycyjnie dobrymi dialogami i - też tradycyjnie - szalenie zaskakującym zakończeniem. Zakończeniem, które niezwykle zaostrzyło mi apetyt na ostatnią część chyłkowo-zordońskiego pięcioksiągu.
Opinia bierze udział w konkursie