Aż wstyd się przyznać, że jako fanka szeroko pojętej literatury fantastycznej, nie przeczytałam żadnej książki nestora tego gatunku, którym jest Philip K. Dick. Dopiero wydawnictwo Rebis, które zaserwowało mi wspaniałą ucztę dla oczu, jaką jest okładka książki, fascynująca niczym obrazy Salvatora Dali, sprawiło że zapoznałam się z tym autorem. Co prawda nie jest to samodzielne dzieło Dicka, więc ciężko mi oceniać jego wkład, jednak z notki biograficznej autora oraz wpisów w Wikipedii mogę śmiało stwierdzić, że w "Inwazji z Ganimedesa" Philip K. Dick i jego połączenie fantastyki z rozważaniami filozoficznymi są doskonale widoczni. Książka do tego stopnia mnie oczarowała, że w kolejce czekają kolejne dzieła autora, szczególnie te pisane samodzielnie. "Inwazja z Ganimedesa" choć zaliczana do słabszych dzieł Dicka, dla mnie była strzałem w dziesiątkę.
Rok 2040. Ziemia znalazła się we władaniu robakopodobnych istot z Ganimedesa, którzy za pomocą
telepatii są w stanie kontrolować ludzkość. Jedynym siedliskiem oporu są lasy w amerykańskiej prowincji Tennessee, gdzie dobrze zorganizowana grupa czarnoskórych bojowników (Negrów) zorganizowała zbrojną partyzantkę, która za cenę życia walczy z okupantem.
Doktor Rudolph Balkani, szef Biura Badań Psychodelicznych, wymyślił maszynę, która jest w stanie zakrzywić rzeczywistość co pozwoli ludzkości wyrwać się spod telepatycznego panowania najeźdźcy. Problemem jest fakt, że Balkani, jest wiernym sługą przybyszy z Ganimedesa, a jego potencjalna broń została głęboko ukryta.
Jeśli sugerujecie się tytułem i spodziewacie się książki o prawdziwej inwazji na Ziemię istot z innej planety, to się srogo zawiedziecie. Otóż już na samym początku powieści dowiadujemy się, że nasza planeta, po długiej wojnie, znalazła się pod okupacją. Samej walki i historii jest tutaj zaledwie parę stron, więc musimy się po prostu przyzwyczaić do obecnego stanu rzeczy. Fascynujący są natomiast sami okupanci : wyglądający jak larwy przybysze z Ganimedesa, którzy do wszystkiego potrzebują pomocy swoich wiernych wasali- wyszkolonych homunkulusów, którzy spełniają wszystkie ich życzenia. Natomiast Ganimedyjskie elity, zajęte są rządzeniem, spotkaniami w Wielkim Umyśle oraz chłeptaniem różnych napojów (w tym i alkoholowych). I to właśnie te istoty, za pomocą zaawansowanej techniki były w stanie przejąć kontrolę nad ziemią i całkowicie podporządkować sobie jej mieszkańców. Czego mi tu zabrakło? Po pierwsze jak doszło do przejęcia władzy? Co się stało z ziemskimi rządami, politykami i elitami? Jak wygląda teraz życie na ziemi? Jakie panują tu zależności? Ponieważ na te pytania nie dostałam odpowiedzi muszę stwierdzić, że autorzy chcieli wyjść poza ramy samej inwazji i skupić się na czymś bardziej odległym. A mianowicie na ludzkim umyśle i jego reakcjach na zmieniający się stan rzeczy. To książka to na poły freudowska rozprawka psychologiczna, w której element fantastyki gra raczej drugorzędną rolę.
Rok, w którym została napisana książka, to okres burzliwej transformacji społecznej w Stanach Zjednoczonych oraz walki o prawa obywatelskie dla mniejszości rasowych. Oczywiście mowa o 1966 roku. Z fragmentów biografii autora mogłam się dowiedzieć, że kwestia dyskryminacji rasowej była dla niego cierniem w oku, i zajmowała jedno z czołowych miejsc w jego powieściach. Również i tutaj to właśnie "Negrzy" są tymi "dobrymi", którzy walczą o wolność. Ich sylwetki, szczególnie Perciego X, są malowane z czułością (niemalże erotyzmem). Są oni wielcy, dobrze zbudowani, gra ich mięśni jest istnym dziełem sztuki, ba nawet owłosienie jest czymś na co należy zwrócić uwagę. W porównaniu do białych, którzy w większości kolaborują z najeźdźcą, w imię korzyści majątkowych i szerszych wolności i swobód, Negrzy mieszkają jak zwierzęta, śpią pod gołym niebem, żywią się zrabowaną żywnością i cały czas walczą. Są nieustraszeni i przygotowani na śmierć.
Również jedyna postać kobieca, z którą spotykamy się w tej powieści, jest przedstawicielką nurtu feministycznego, a przynajmniej taka przemiana została w niej dokonana. Za pomocą terapii "nicością" udało jej się odrzucić przynależność płciową, by stać się doskonałym przykładem transgender, osobą dla której wydarzenia na świecie są nieważne a jedynym do czego należy dążyć to szczęście własne. Autor w przystępny dla czytelnika sposób zestawia tutaj dwie współczesne filozofie : eskapizmu i zbiorowej integracji. W dzisiejszych czasach wszyscy żyjemy w jednej wielkiej globalnej wiosce, czego sygnały było już widać w latach 60 XX wieku. Okazuje się jednak, że ani skrajne wycofanie ani zbytnia przynależność do grupy, nie sprawią że będziemy spełnieni. Czy to znaczy, że szczęście w ogóle nie istnieje? Czy po prostu musimy znaleźć złoty środek? Te i wiele innych pytań zadają autorzy.
"Inwazja z Ganimedesa" choć napisana przystępnym językiem, gdzie technologia, jak na dzisiejsze czasy jest raczej dość przestarzała, rodem z "Rodziny Jetsonów", należy do książek które wymagają od czytelnika skupienia i czasu. Jest to połączenie fantastyki z filozofią, więc z pewnością nie każdy będzie w stanie się w tym gatunku odnaleźć. To książka, która stawia głębokie, egzystencjalne pytania, a odpowiedzi muszą się raczej narodzić w naszej głowie, niż pojawią się przed nami na talerzu. Z drugiej strony to barwna i ciekawa powieść, napisana z dużą dozą poczucia humoru, która może okazać się gratką dla tych, których znudził mainstream. Z mojej strony jak najbardziej polecam.
Opinia bierze udział w konkursie