"Uczuć. Warstwa grząska, nielogiczna, delikatna, warstwa nie do przerobienia pod mikroskopem, ale do czegoś o wiele trudniejszego. Do przeżycia".
Po trudach napisania doktoratu, lipcowe plany na życie Antoniny Biczak zakładały li i jedynie odpoczynek. A gdyby tak połączyć przyjemne z pożytecznym? Gdy pojawiła się oferta przypilnowania domu profesora Bukowińskiego na czas jego urlopu, Antonina nawet się nie zawahała. Bo co może być trudnego w dbaniu, by ogród nie zamienił się w pustynię a pies miał zawsze pełną miskę? Połączenie etatu ogrodniczki i psiej poskramiaczki nie wydawało się zbyt skomplikowane.
Ale zaczęło padać... I o ile deszcz rozwiązywał kwestię właściwego nawodnienia ogrodu, to dla psa z każdym dniem stawał się coraz większym zagrożeniem. A że los Nietzschego nie był obojętny Antoninie, to postanowiła zadziałać. Gdyby tylko wiedziała, że tym samym uruchomi ciąg wypadków natury romantyczno - kryminalnej, to poważnie by się zastanowiła.
Wsparcie ze strony policji oczywiście zapewnia komisarz Marchewka, chociaż tym razem jego marchewkowatość jest nieco przygaszona. W życiu prywatnym nadeszły ciche dni a wymowną Zuzkową ciszę by można siekierą kroić, chociaż lepiej nie podsuwać jej ostrych narzędzi. A te ciche dni przekładały się na dni głodne, więc Marchewka chodził rozkojarzony, bo zwyczajnie lubił dobrze zjeść, nie tylko włoszczyznę.
"Tylko podobno żeby zatrzeć złe wrażenie, na jedną głupotę musi paść co najmniej pięć złotych myśli. Na jedno negatywne słowo lub zachowanie pięć, sześć dobrych".
Trzeba przyznać, że w najnowszej książce Marty Obuch komisarz Marchewka ma ręce pełne roboty, bo złoczyńca dosłownie dwoi się i troi, by dopiąć swego na wielu płaszczyznach a śledztwo bardzo, ale to bardzo się nie klei. I do tego Tosia, która podejrzanie zbyt często pojawia się nie w porę, tudzież w niewłaściwym miejscu. I nawet jeśli miałaby być wspólnym mianownikiem całego zła, to to równanie matematyczne wydaje się być ponad siły wszystkich bohaterów.
Jak zapewne lubicie komisarza Marchewkę, tak z pewnością polubicie, ba - nawet pokochacie Lulka (oficjalnie Jerzego!). Może i jest lekko nieokrzesany i irytujący, ma dziwne poczucie humoru, ale zawsze można na niego liczyć. Na to, że wyciągnie pomocną dłoń, wybije z głowy pewne rzeczy, dobrze nakarmi, odegna smutki i samotność. Ale byłoby zbyt prosto, gdyby na świecie byli tylko tacy Lulkowie... Bo, jak to zwykle bywa u autorki, relacje damsko ? męskie są mocno pokręcone, bo i jej bohaterowie są z tych, co lubią sobie życie pokomplikować. Na cóż wzdychania, maślane oczęta, sceny zazdrości i ciskanie gromów, zmiany nieoczekiwane i odwieczne starcia intelektu z muskułami, skoro obiekt westchnień zapomniał(a) założyć okulary, by dostrzec wszystkie te starania?
"Bo można się stroić dla faceta dzień, dwa, trzy, można się przeobrażać z poczwarki w motyla, stawać się z brzydkiego kaczątka łabędziem, ale na Boga, nie kiedy na zewnątrz jest czterdzieści stopni w cieniu!".
Sytuacji nieoczekiwanych będzie aż nazbyt dużo a chcąc nie chcąc wyniknie z nich też sporo dobrego, bo nic tak nie wyznacza życiowych ścieżek jak mocne tąpnięcia. I uważnie wczytujcie się w to, o czym dumają bohaterowie "Ja tu tylko zabijam" - dowiecie się m.in. co to musizm i jak z nim walczyć, odkryjecie chmuring i zaczniecie doceniać "tu i teraz". Takie małe życiowe mądrości są nam bardzo potrzebne każdego dnia.
"Ja tu tylko zabijam" to też kolejna książka - gratka dla mieszkańców Katowic i okolic - jest i Tauzen (dla niewtajemniczonych Os. Tysiąclecia), zielone spacery po Parku Śląskim i dużo studenckich klimatów - wraz z bohaterami włóczymy się po ul. Bankowej, okolicach Rektoratu Uniwersytetu Śląskiego, odwiedzamy zakamarki CINiB-y (Centrum Informacji Naukowej i Biblioteki Akademickiej), Księgarnię Liber. Ach, długo by wymieniać. Lepiej poczytać i się samemu przekonać, co wynikło z tej kryminalnej komedii omyłek i jak zakończyły się miłosne zawirowania.
Opinia bierze udział w konkursie