Brian Michael Bendis to twórca, którego raczej nie trzeba nikomu przedstawiać, jego wizja Jessica Jones może nie zawsze była olśniewająca, ale utrzymywała stały dobry poziom. Wszystko jednak kiedyś się kończy, a zmiany na stanowiskach twórców są nieuniknione. Jessica Jones: Martwy punkt to pierwsza historia w ramach cyklu stworzona przez Kelly Thompsona, pora więc sprawdzić jak on poradził sobie on z wyrazistą i nieokiełznaną główną bohaterką.
Album jak na kryminał przystało, rozpoczyna się od mocnego uderzenia, którym jest morderstwo młodej kobiety, której ciało zostaje odnalezione w biurze głównej bohaterki. Ofiara to Dia Sloane dziewczyna, która już kiedyś miała poważne kłopoty ze swoim chłopakiem, mającym duże problemy z agresją. Niestety wtedy JJ nie udało się ostatecznie rozwiązać sprawy i teraz ze smutkiem patrzy ona na jej skutki. To jednak dopiero początek całej serii wydarzeń, gdzie ofiar morderstw będzie o wiele więcej. Seryjny morderca biorący sobie na cel kobiety obdarzone mocami to naprawdę trudno przeciwnik. Jessica będzie musiała mocno wytężyć umysł i szybko połączyć wszystkie odkryte ślady, aby zapobiec kolejnemu morderstwu. Na całe szczęście znajdzie ona kilku sojuszników, którzy będą chcieli jej pomóc.
Nowy twórca serii nie oznacza od razu wielkich rewolucji w kontekście scenariusza. Thompson stara się podtrzymywać niektóre trendy zapoczątkowanego przez jego poprzednika, jednocześnie stopniowo dodając coś od siebie. W jednych momentach udaje mu się to dość dobrze, w innych zaś jego metoda powielania sprawdzonych pomysłów pozostawia wiele do życzenia. Początek albumu jest bardzo udany, wątek morderstwa i tajemnicy z tym związanej jest zaprezentowany bardzo dobrze i dość klimatycznie. Całość zaczyna się ewidentnie puść w momencie, kiedy nowy twórca wplata w historię kolejnych mniej lub bardziej znanych superbohaterów. Bendis w ramach serii bardzo umiejętnie szafował ?mocami?, pokazując bohaterów w bardziej przyziemnych formach. W przypadku tego albumu moment pojawienia się herosów jest punktem zwrotnym dla historii, po którym zaczyna się ona robić ?dziwna? i to w negatywnym tego słowa znaczeniu. Początkowy dobry kryminał zaczyna coraz mocniej tracić tempo, bohaterowie wdają się w kompletnie niepotrzebne dyskusje, a niektóre poruszone wątki są najdelikatniej pisząc mało sensowne (chociażby ożywianie niektórych ofiar morderstw). Całość ratuje na swój sposób zaskakujący finał, ale to już będzie mocno zależeć od samego czytelnika i jego poziomu akceptacji Mevelowych udziwnień.
Po zakończeniu głównej historii na czytelnika czeka krótka opowieść dodatkowa, gdzie możemy obserwować przebieg urodzin córki Jessiki Jones i Luka Cage?a. Dom głównej bohaterki tłumnie odwiedzany jest przez przeróżnych gości (nie zawsze zaproszonych i mile widzianych), którzy wzbogacają imprezkę o solidną porcję humoru. Czyli mamy tutaj do czynienia z krótkim ?rozrywkowym? epizodem, który niespecjalnie cokolwiek wnosi do serii.
Niewątpliwie największe zmiany w stosunku do poprzednich części zaszły w oprawie graficznej. Artysta Mattia De Iulis w swoich pracach łączy bardzo schludną kreskę z całkiem dobrze dobraną paletą barw. Włoch umiejętnie kreśli bardziej dynamiczne sceny, dobrze radzi sobie również w mroczniejszych planszach gdzie tworzy on stosowny klimat. Niestety ma duże problemy z dbałością o szczegóły drugiego planu, który wygląda bardzo przeciętnie. Jak to zwykle w przypadku rysunków, bywa ich odbiór będzie mocno zależy od konkretnych gustów odbiorców. Mnie osobiście oprawa wizualna albumu przypadła bardziej do gustu niż wcześniejsze prace Gaydosa.
Jessica Jones: Martwy punkt można więc oceniać dwojako. Jeśli potraktujemy album jako osobny byt, mamy do czynienia z komiksem mogącym zapewnić chwilę dobrej rozrywki. Jeśli jednak będziemy patrzeć na tytuł przez pryzmat wcześniej wydanych części, to kreuje się nam obraz dzieła przeciętnego. Mającego co prawda kilka swoich wzlotów, jednak nieumiejącego przebić pewnej granicy jakościowej.
Opinia bierze udział w konkursie