Trolle to postacie mocno ostatnio spopularyzowane w naszej masowej świadomości dzięki filmom i książkom fantasy, toteż poznawszy tytuł najnowszego tomu „Jeżycjady” jeszcze przed jego ukazaniem się, niejeden sądził, że pisarka wbrew tradycji postanowiła ożywić poznańską codzienność elementami fantastyki. Hipotezy takie okazały się jednak stuprocentowym pudłem, bowiem ni śladu bajecznych stworów na kartkach książki nie znajdziemy – a tylko dziewczynę, noszącą wysoce oryginalne nazwisko Trolla i na dodatek niecodzienne, jak na populację gimnazjalistów, imię Stanisława. Sama Staszka jest postacią równie niebanalną i tajemniczą, jak jej nazwisko: nie mówi prawie nic o sobie – poza tym, że mieszka u siostry i szwagra, a rodzice przebywają na stałe w Niemczech – i nie zdejmuje z głowy śmiesznego zielonego kapelusza. Tak samo jak Aurelia, Noelka czy Bebe, wkracza przypadkiem w życie rodziny Borejków, a zwłaszcza najmłodszego jej pokolenia, stając się pierwszą miłością dziewięcioletniego Józinka, syna Idy. Józinek wie jeszcze za mało o życiu, by zorientować się, że widok, który dostrzega, gdy Staszka niechcący zrzuca kapelusz, ma związek z jej późniejszym wyjazdem, z tym, że „może być dobrze albo źle”* – i dużo czasu mija, nim zakradnie się do jego małego serduszka jakieś niedobre przeczucie...
Mądra i piękna to książka – choć napisana prostym językiem, bez udziwnień, bez kreowania wielce skomplikowanych postaci. I tak jak każda poprzednia, przepełniona tolerancją. W świecie Borejków akceptowany jest każdy: brzydki, biedny, pochodzący z patologicznej rodziny, dziwak; więc także i czarnoskóry muzyk z dredami do połowy pleców, także i wnuczka, która urodzi nieślubne dziecko. Dopiero nadużycie zaufania albo krzywdzenie słabszego przekracza granice borejkowskiej tolerancji: dlatego nikt w tym domu nie wspomina mile Pyziaka, dlatego Róża nie chce się już widzieć z Fryderykiem. Scena, w której dziadek Ignacy miażdży słowami pyszałkowatego młodzieńca, nie używszy ani jednego epitetu i w rozkosznie subtelny sposób wykpiwszy jego absurdalne zarzuty, jest jedną z najwspanialszych w książce, a kto wie, czy i nie w całym cyklu.
W ogromnej powodzi literatury mówiącej o najrozmaitszych patologiach, o rodzinnej przemocy fizycznej i emocjonalnej, o molestowaniu dzieci, alkoholizmie i rozwiązłości, rodzina Borejków jawi się jako wspaniała oaza starego porządku (nie mylić z zacofaniem!), jako promyk nadziei dla tych wszystkich, którym wydaje się, że nie ma po co żyć w świecie, gdzie wszystko można kupić i sprzedać. Może trudniej jest spotkać w Polsce z przełomu XX i XXI wieku człowieka o borejkowskiej duszy, niż wiek wcześniej w Kanadzie kogoś „znającego Józefa” – ale można, i za samo uświadomienie nam tego faktu należy się autorce „Jeżycjady” jakiś wielce serdeczny laur – może Order Uśmiechu, jeśli go dotąd nie otrzymała?
Ogromne zapotrzebowanie mam na kontakt z tą rodziną, tak jak z Anią Shirley, Muminkami, Aleksym Zorbą, Mary Poppins, Pollyanną, Szwejkiem – z każdym bohaterem literackim, przekonującym, że trzeba, jak w popularnej angielskiej pioseneczce, „zawsze spoglądać na jasną stronę życia”**, a jeśli życie mimo to odwróci się tyłem i pokaże nam stronę ciemniejszą, nie wolno dać się temu widokowi pokonać. Walczyć cierpliwością albo obojętnością, łagodnością albo ironią – ale nie dać się opanować czarnym siłom: głupocie, beznadziei, chciwości, zawiści. Czyż to nie jedno z najważniejszych zadań literatury – krzepić w człowieku ducha?
Opinia bierze udział w konkursie