Po przeczytaniu "Kapłanki w bieli" odetchnęłam z ulgą. Po sukcesie trylogii Czarnego Maga Trudi Canavan mogła odcinać kupony od swojego sukcesu, dalej pisać powiązane z nią historie, czy opowiadać dzieje drugoplanowych bohaterów. Nie zrobiła tego. Stworzyła nowy świat, rządzący się innymi prawami, zamieszkany przez inne istoty, wewnętrznie spójny, choć może trochę wygładzony. W pierwszym tomie trylogii "Ery Pięciorga" jest więc wszystko to, co w literaturze fanatasy być powinno. Mamy tu i bogów, czyli Białych, i ich wyposażonych w magiczne moce kapłanów, i nie istniejące zwierzęta, i ludzi-ptaków, i ludzi-ryby. Podobnie jednak jak w trylogii Czarnego Maga, główną bohaterką jest młoda dziewczyna, Auraya, najmłodsza z kapłanów Białych, myśląca nieco pod prąd, działająca trochę na przekór utartym schematom, uwikłana w romans, na który inni patrzą spod oka, znajdująca sobie przyjaciół na marginesie społeczeństwa. Właśnie to zacieranie granic pomiędzy oficjalnym punktem widzenia, a bardziej liberalnym podejściem do rzeczywistości wydaje mi się charakterystycznym rysem twórczości Canavan. W "Kapłance w bieli", autorka bierze na warsztat konflikt religijny. Oto biali magowie muszą się zmierzyć z czarnymi, pierwsi są przedstawicielami "jedynych prawdziwych" bogów, drudzy mają za sobą bliżej jeszcze nieokreślonych bogów czarnych. Bliżej nieokreślonych, bo podejrzewam, że więcej o nich dowiemy się z kolejnych tomów. Okazuje się jednak, że biali kapłani nie są tak naprawdę nieskazitelni, że jednym z nich kieruje fanatyczny zapał neofity, że inna z nich nie potrafi oprzeć się urokowi licznych kochanków. Podobnie, nieskazitelni nie są bogowie, przedstawieni zresztą wyjątkowo realistycznie. Istnieje też grupa wyrzutków, Tkaczy Snów, którzy również parają sie magią, i zaskakująco dobrze radzą sobie z uzdrawianiem, jednak odrzucają kult bogów, przez co narażeni są na mniej lub bardziej jawne prześladowania. Jeden z nich, Leiard, to właśnie kochanek głównej bohaterki, do którego umysłu od czasu do czasu sięga zamordowany o wiele wcześniej przywódca Tkaczy Snów. Zawieszony pomiędzy uczuciem do Aurayi a obowiązkiem do własnego ludu, niekiedy poddający się kontroli Mirara, Leiard przypomina mi trochę Dr Jekylla i Mr Hyde'a i jest chyba najbardziej intrygującą postacią pierwszej księgi trylogii. Na plus zaliczam również przenoszenie akcji z miejsca na miejsce, pokazywanie wydarzeń z różnych perspektyw. Canavan czyniła to juz w pierwszej trylogii, jednak tu zabieg ten wygląda o wiele płynniej i spójniej. Pomimo, iż "Kapłanka w bieli" kończy się bitwą pomiędzy "dobrymi" i "złymi", wiele wątków zostało dopiero lekko nakreślonych, na ich rozwiązanie będziemy musieli poczekać. I podejrzewam, że nieraz jeszcze przyjdzie nam spojrzeć na wszystko z innej strony...
Opinia bierze udział w konkursie