Jestem ogromną fanką powieści zawierających motyw utraty pamięci, więc kiedy parę tygodni temu po raz pierwszy usłyszałam o tej książce, nie wahałam się ani przez moment i natychmiast postanowiłam ją przeczytać.
Historia porwała mnie od pierwszych stron. Alice Love ma dwadzieścia dziewięć lat, a jej życie jest piękne, urocze i toczy się w powolnym rytmie. Ma optymistyczną osobowość, kocha spać i uwielbia słodycze, a jej najbardziej ulubioną osobą na całym świecie jest jej mąż Nick. Alice i Nick oczekują pierwszego dziecka, które aktualnie jest ledwie wielkości rodzynki (nadali jej słodki przydomek Sułtanka) i właśnie kupili dom na przedmieściach, który planują wyremontować i w nim zamieszkać, a potem razem ze swoim dzieckiem tworzyć wspaniałą, szczęśliwą rodziną.
A teraz wyobraźcie sobie szok jaki przeżywa Alice, kiedy nagle budzi się na podłodze sali gimnastycznej, skąd szybko przetransportowana zostaje do szpitala. Jest kompletnie zdezorientowana (dlaczego obudziła się na siłowni skoro nie znosi sal do ćwiczeń i nigdy na nich nie bywa?), a jej głowę wypełniają myśli o Nicku, który na pewno będzie się martwił i o tym, czy jej upadek aby nie zaszkodził nienarodzonemu dziecku.
Tylko, że Alice wcale nie jest w ciąży, a Nick wcale się nie martwi.
Okazuje się, że Alice ma trzydzieści dziewięć lat, trójkę dzieci, a małżeństwo jej i Nicka właśnie dobiega końca. Zamiast wspaniałego małżeńskiego życia ma piękny, wyremontowany dom i ciało, które od dawna nie widziało żadnych słodyczy. Alice nie żyje już w roku 1998, a w roku 2008. Kiedy upadła na podłogę i uderzyła się w głowę, nagle z jej pamięci zniknęło ostatnie dziesięć lat jej życia. Nic nie pamięta ze swojego obecnego życia i nie może zrozumieć, dlaczego nie rozmawia już ze swoją siostrą Elizabeth, dlaczego ona i Nick najwyraźniej się nienawidzą i dlaczego zawsze nosi piękne, eleganckie ubrania i perfekcyjny make-up, skoro kiedyś niezbyt ją to obchodziło. I co właściwie stało się z jej wcześniej niewyremontowanym domem, który teraz wygląda jak pokazowy luksusowy dom z basenem?
Na te wszystkie pytania Alice usiłuje teraz znaleźć odpowiedzi, a czytelnik robi to wraz z nią. Alice jest zdeterminowana, aby dowiedzieć się dlaczego jej życie aż tak się zmieniło ? dlaczego rozpadło się jej małżeństwo, kim właściwie są jej dzieci i dlaczego jej relacje z siostrą są napięte? Jak zmieniła się ze spokojnej i szczęśliwej dwudziestodziewięciolatki w wychudzoną, ponurą trzydziestodziewięcioletnią osobę na krawędzi rozwodu? I czy wróci jej pamięć? A jeśli tak, to co wtedy?
"Kilka dni z życia Alice" to powieść z tak wciągającym zawiązaniem akcji i wspaniałym, żywym, dynamicznym stylem pisania, że od razu poczułam się wciągnięta w akcje i zaczęłam utożsamiać się z główną bohaterką.
Podczas czytania tej książki po głowie cały czas krążyło mi pytanie: Co bym zrobiła, gdybym nagle obudziła się bez wspomnień z ostatnich dziesięciu lat mojego życia? Jak odnalazłabym się w tej rzeczywistości? Można zatem powiedzieć, że akcja książki bardzo mnie wciągnęła i spowodowała, że sama również zaczęłam zastanawiać się nad własnym życiem.
Narracja prowadzona jest przez trzy różne osoby. Najpierw mamy Alice, która przytacza nam wspomnienia ze swojej przyszłości oraz nawiguje czytelnika po swoim aktualnym życiu. Następnie mamy Elizabeth, starszą siostrę Alice, która pisze listy do swojego terapeuty, opowiadając o swoich własnych problemach życiowych i próbując poradzić sobie z gwałtowną zmianą zachowania swojej siostry. Jej życie to mocny kontrast do życia Alice, a jej wahanie pomiędzy na nowo rodzącymi się uczuciami wobec Alice, a długoletnią zazdrością i licznymi nieporozumieniami, jest bardzo dobrze ukazane. Jest też perspektywa Frannie, przyszywanej babci Elizabeth i Alice, piszącej listy do niezidentyfikowanej osoby.
Posiadanie aż trzech narratorów w jednej książce, może początkowo wydawać się przytłaczające, ale autorka radzi sobie z tym znakomicie. Każda z bohaterek miała swoją własną historię, która przenikała i wzbogacała pozostałe wątki: Alice, próbująca poskładać w całość ostatnie dziesięć lat swojego życia; Elizabeth, zmagająca się z bezpłodnością i stresującym małżeństwem; i Frannie, nękana przez jedną z osób ze swojego kręgu emerytów. Wszystko to ładnie ze sobą współgrało i stworzyło interesującą, wciągającą lekturę. Warto też dodać, że postaci są znakomicie wykreowane. Alice jest sympatyczna i można się z nią łatwo utożsamić, a Nick jest interesującą i pogłębioną postacią.
Warto zauważyć, że Liane Moriarty to mistrzyni łączenia różnych gatunków. Ta książka sprawiła, że śmiałam się, byłam na krawędzi łez, drżałam z napięcia i ciekawości co będzie dalej, a na koniec poczyniłam kilka głębszych refleksji nad własnym życiem. To wspaniała, przemyślana historia rodzinna, z postaciami do których można łatwo się przywiązać i z pełną napięcia, wciągającą fabułą, która sprawiła, że z prędkością światła przewracałam kolejne strony książki.
Kocham historie, w których trudno jest przewidzieć jaki będzie rozwój fabuły i w jakim kierunku zmierza akcja. Niespodziewane, nieprzewidywalne zwroty akcji, nietypowo zakończone wątki, to coś co sprawia, że jestem bardziej zaangażowana w lekturę. W tej historii dostaje wszystko to co lubię - brak schematów i przewidywanego zakończenia. Czasami byłam pewna, że Alice i Nick znów będą razem, czasami myślałam, że Alice doprowadzi rozwód do końca i rozpocznie nowe życia. Do samego końca po prostu nie miałam pojęcia jak ta książka się skończy.
Jednak tak naprawdę to nie o zakończenie chodzi w tej książce. Celem tej historii jest ukazanie przemiany jaką przeszła Alice, a także jej drogi do akceptacji siebie i swojego życia. Alice otrzymuje od losu niepowtarzalną okazję - ma możliwość zobaczenia 39-letniej siebie oczami swojego młodszego ja. Dzięki temu dysonansowi pomiędzy jej osobowością sprzed 10 lat, a aktualnym życiem jakie prowadzi, jest w stanie zobaczyć swoje obecne życie z zupełnie nowej perspektywy. To z kolei sprawia, że próbuje zrozumieć kim się stała, co doprowadziło ją do tego miejsca, oraz ponownie bada swoje relacje z ludźmi i stara się zrozumieć w którym miejscu sprawy poszły nie tak i jak można to naprawić. I czy w ogóle warto to robić.
Przeczytałam tę książkę bardzo szybko, ponieważ była niesamowicie wciągająca, ja zaś kocham wątek amnezji w powieściach, ale przesłanie tej książki zostało ze mną na długo po tym jak ją zamknęłam. Główne przesłanie tej historii brzmi: gdybym mogła w jakiś magiczny sposób przenieść się o dekadę w przyszłość, co pomyślałabym o osobie, którą się stałam? Czy byłabym zadowolona ze zmian jakie we mnie zaszły? Jak mogłoby wyglądać moje życie? "Kilka dni z życia Alice" doprowadziło mnie do zadania sobie wielu ciekawych pytań na temat mojego własnego życia.
Podsumowując książka wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Wprawdzie "Kilka dni z życia Alice" nie osiągnęło tak wielkiej popularności jak "Wielkie kłamstewka" tej samej autorki, bestseller zekranizowany przez stacje HBO, ale jest to w dalszym ciągu bardzo dobra powieść. W powieściach Moriarty przewija się wątek pozornie wspaniałego, optymistycznego życia na przedmieściach, które pod swoją piękną fasadą skrywa dramaty i mroczne sekrety i w tej książce również widoczny jest ten motyw. W tej historii nie znajdziemy wprawdzie tajemniczego zaginięcia jak w "Mrocznych Kłamstewkach", ale za to przeczytamy o dość powszechnym zjawisku: końcu małżeństwa.
Opinia bierze udział w konkursie