"Kolory pawich piór" - Jojo Moyes
"Przestań przekonywać mnie, że jestem kimś, kim wcale nie jestem. Przestań zamieniać wszystkich w lepsze, szczęśliwsze wersje nich samych".
Polscy fani Jojo Moyes musieli długo poczekać na tę książkę - od jej premiery na angielskim rynku minęło... 15 lat! Długo wyczekiwana, o przyciągającym uwagę tytule "Kolory pawich piór", a ja tymczasem czuję niedosyt.
"Pawi zakątek"
Ona i On. Dwoje pogubionych ludzi, którym los chce podarować jeszcze jedną szansę. Suzannie brakuje już sił, by codziennie udawać szczęśliwą. Raz jest lepiej, raz jest gorzej, ale wrażenie, że nie chce w taki sposób spędzić reszty życia, jest mocniejsze z każdym dniem. Nie rozumie starań rodziny, za każdym razem dumnie odtrącając wyciągniętą pomocną dłoń. Zresztą, o pewnych sprawach w tej rodzinie się nie mówi, zwłaszcza na temat jej prawdziwej matki - Athene. Ratunkiem, próbą znalezienia swojego bezpiecznego kącika jest otwarcie "Pawiego zakątka". Ni to sklepik, ni to kawiarnia - w każdym razie ludzie przychodzą z nieśmiałą nadzieją, że przy dobrej kawie ktoś ich wysłucha. A może nawet podaruje słowo otuchy.
Jedną z osób szukających pomocnej dłoni jest Alejandro - Argentyńczyk, który dopiero co przybył do Anglii, by podjąć pracę jako położny. By odkryć powód, dla którego opuścił rodzinne strony, trzeba będzie skruszyć niejeden mur.
Czy warto ocalić stare czy zacząć od nowa?
Tę dwójkę łączy świadomość, że w głębi duszy źle się czują z rolą, którą zdefiniowali im bliscy. Powtarzanie banałów o naturalnej kolei rzeczy, o ścieżce wydeptanej przez poprzednie pokolenia, czy przekazywanie zawodu z ojca na syna, staje się ich koszmarem. Budowany przez lata kokon bezpieczeństwa i stabilizacji, który inni potraktowaliby jak dar losu, w ich przypadku okazał się obezwładniający. Nie pozwala im w pełni oddychać i cieszyć się życiem, chociaż postronne osoby stwierdziły by, że do szczęścia nie powinno im brakować niczego.
Bolesna lekcja życia
Jojo Moyes niesamowicie komplikuje swoim bohaterom życie. Nie mam na myśli tylko Suzanny i Alejandra; przyjaciółka Jessie jest wręcz książkowym przykładem przemocy domowej, nieustannie twierdzącej, że ma wszystko pod kontrolą.
Autorka stawia swoich bohaterów przed życiowymi dylematami, nie narzucając gotowego rozwiązania. Do końca nie wiemy, jak zakończy się ta historia i czy każdy poczuje się usatysfakcjonowany takim rozwiązaniem. Zwłaszcza drżymy o Suzannę - bo w jej przypadku jak na dłoni widać, że najbliżsi sobie ludzie nie potrafią ze sobą rozmawiać, jakby szczerość z góry była skazana na niepowodzenie.
I chociaż bardzo sobie cenię przesłanie całej książki, to uważam, że jest nierówna. Dopiero po połowie książki dostrzegłam dobrze znaną mi Jojo Moyes. Pisarkę, która potrafi niesamowicie wzruszyć i sprawiać, że niejedna łza się w oku zakręci. Tylko ona tak prosto, ale tak przejmująco pisze o miłości dwojga ludzi:
"Ona... jest wszystkim. Nie potrafię dostrzec niczego poza nią, wiesz? Nawet gdy z nią jestem. Nie chcę nawet mrugać, kiedy jest obok, ponieważ nie chcę przegapić...".
Natomiast początek książki to była walka. Z chaosem, z licznymi postaciami (i szukaniem odpowiedzi, na kogo warto zwrócić uwagę), z przydługimi opisami, wywołującymi znużenie. Ale nagrodą za powolne rozkręcanie się fabuły jest prawdziwa lekcja dojrzałości, pokazująca, że życiowy egoizm jest zdecydowanie zdrowszy aniżeli odgrywanie narzuconej roli.
Opinia bierze udział w konkursie