Ona - niepozorna i nieśmiała, choć bardzo bystra studentka pierwszego roku, marząca o karierze pisarki. On - chłopak z problemami, pomieszkujący na zapleczu kawiarni, w której pracuje. Chciałby ukończyć szkołę filmową i zostać reżyserem, ale do tego potrzeba pieniędzy, których nie ma. Kiedy Penny i Sam spotykają się po raz pierwszy, ziemia nie drży pod ich stopami, a w tle nie rozbrzmiewają chóry anielskie - ot, zwykłe, przypadkowe spotkanie dwojga obcych ludzi, i nic nie wskazuje, żeby ta znajomość miała mieć ciąg dalszy. Wkrótce jednak zaczynają wymieniać się wiadomościami, odkrywając, że nadają na tych samych falach. Ale czy znajomość, oparta na internetowej wymianie najskrytszych myśli, ma szansę zaistnieć też w realnym świecie?
Przyznam, że miałam co do tej powieści wysokie oczekiwania - często pojawia się w zagranicznej blogosferze, a i na polskim bookstagramie widziałam same pozytywne opinie. Mam też słabość do książek, w których dużą część stanowią listy, e-maile, czy inne wiadomości, którymi wymieniają się bohaterowie. Muszę jednak przyznać, że uczucia w trakcie lektury miałam dość mieszane.
Bardzo spodobał mi się pomysł na fabułę, bo w dzisiejszych czasach wiadomości tekstowe stanowią jedną z najczęstszych form komunikacji, nawet, jeśli nie każdemu się to podoba. Czasem o wiele łatwiej jest coś napisać, niż wypowiedzieć dane słowa, patrząc rozmówcy w twarz, więc jako klasyczny introwertyk często korzystam z tej opcji. Sprawdziła się ona również w przypadku Penny i Sama - stali się dla siebie nawzajem kimś, komu można powierzyć wszystkie sekrety, każdą dziwną myśl, czy bolesne wspomnienia. Właśnie ta relacja, budowanie jej na krótkich wiadomościach i stopniowe jej rozwijanie, jest dla mnie najmocniejszym elementem tej powieści. Książka Mary H.K. Choi pokazuje, że wbrew przekonaniu niektórych, że wirtualna znajomość nie może być prawdziwą przyjaźnią, takie relacje jak najbardziej mają sens, a nawet czasem pozwalają lepiej, głębiej poznać drugą osobę, niż w przypadku rozmów twarzą w twarz. Sama poznałam swojego męża przez internet, więc cieszę się, kiedy w książkach znajduję odzwierciedlenie własnego przekonania, że tak naprawdę forma komunikacji nie ma znaczenia, jeśli tylko pomiędzy dwojgiem ludzi zawiązuje się prawdziwe porozumienie.
Jeśli chodzi o bohaterów, to Penny polubiłam praktycznie od razu - jest typowym nerdem, skarbnicą dziwnych ciekawostek i utalentowaną pisarką, trochę niezręczną i wycofaną, ale też zabawną i bardzo inteligentną. Nie mogę powiedzieć, żebym pochwalała wszystkie jej wybory i zachowania, ale wraz z rozwojem akcji poznajemy ją coraz lepiej, więc niektóre elementy jej osobowości dopiero po pewnym czasie nabierają sensu. Co do Sama, to jego urok bad boy?a w ogóle do mnie nie przemówił, a wypowiedziami typu: ?Małżeństwo było bez sensu. To jedynie zakłamany kontrakt gwarantujący, że obie strony się rozczarują? czy ?Dziwiły go także osoby mające sprzęt kempingowy (...) a także ludzie, którzy widzieli sens w posiadaniu dzieci? raczej nie zaskarbił sobie mojej sympatii. Rozwój jego postaci był jednak na tyle satysfakcjonujący, że pod koniec książki nie miałam już z nim większego problemu, choć ciągle daleko mu do miejsca w gronie moich literackich ulubieńców.
?Kontakt alarmowy? porusza wiele problemów, z którymi zmaga się współczesna młodzież, choć muszę przyznać, że bardzo mnie ta rzeczywistość smuci. Pewne rzeczy, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu byłyby nie do pomyślenia, dzisiaj są powszechnie akceptowaną normą. Powoli dochodzę do wniosku, że wyrastam z młodzieżówek, bo pokazują zupełnie inny świat, inne realia niż te, w których sama dorastałam. Wiadomo jednak, że powieści z nurtu young i new adult muszą być dostosowane do swoich czasów, choć nie obraziłabym się, gdyby czasem przekazywały też głębsze, bardziej tradycyjne wartości.
Styl Choi jest bardzo lekki i naturalny, więc całą książkę można spokojnie przeczytać w jeden wieczór i naprawdę miło spędzić z nią czas. Chociaż nie wszystko mi się w niej podobało, to jednak nie żałuję, że ją przeczytałam. Polecam ?Kontakt alarmowy? wszystkim zwolennikom internetowych przyjaźni, którzy tak jak ja wierzą, że ?pisane? rozmowy są równie cenne, co te twarzą w twarz.