Książki historyczne często są po prostu nudne. Przebić się przez daty, fakty, opisy zdarzeń i analizę przyczyn i skutków, to dla zwykłego czytelnika nie lada wyzwanie. Takie książki można okrasić ilustracjami, tudzież zdjęciami, i wówczas nabierają one trochę bardziej ludzkiego charakteru. Można też powołać do życia kilku osobników i umieścić ich życie w opisywanej epoce. Wówczas - w zależności od intensywności opisów poczynań osobników - książka nabiera mniej lub więcej obyczajowego charakteru. W niedawno czytanym "Hotelu Varsovie", historia jest tłem dla perypetii głównych bohaterów. W powieści pt. "Kraków czerwonych?" jest odwrotnie. To historia jest główną damą powieści. Losy bohaterów zostają właściwie tylko muśnięte piórem. Miałam wrażenie, że tylko po to, aby czytelnika nie zabiła monotonność historycznych opisów. Co ważne - zabieg ten jest w pełni udany i w towarzystwie głównych bohaterów z ciekawością zanurzyłam się w historię międzywojennego Krakowa.
Ot zwykła polska rodzina w niezwykłym, dopiero co odrodzonym na mapie Europy państwie. Tata - trener piłkarski, który właśnie oczekuje na bardzo ważny mecz swoich podopiecznych. Mama - kobietka wspierająca ojca na dobre i na złe i dbająca o syna. Syn - student, który z racji panoszących się wszędzie strajków uczestniczy w akcji przeciwdziałania fatalnym ich skutkom. Nasz młodzieniec trafił do ekipy, która zastępuje strajkujących pracowników poczty i roznosi po mieście przesyłki.
Opierając się o losy tych kilku osób, autor pokazuje nam historyczne wydarzenia widziane okiem przeciętnego obywatela. Trochę przez firankę, bo przecież wynik meczu jest na tę chwilę najważniejszy. Życie toczy się pomimo tego, że Naród Polski w okresie międzywojennym borykał się z trudną sytuacją ekonomiczną i wszech panującą drożyzną. Kraków położony na ziemiach należących do Galicji szczególnie mocno odczuwał te ekonomiczne zawirowania. Płace nie rosły, za to ceny żywności mknęły w górę niczym rakieta. Nic więc dziwnego że ludzie wyszli na ulice. Listopad 1923 roku i wiosna 1936 r. zapisały się w historii międzywojennego Krakowa dość krwawo. W 1923 r. w zamieszkach łącznie zginęło 15 robotników, 3 przypadkowych cywilów oraz 14 żołnierzy. Zginęło też 37 koni, które przewracały się i łamały nogi i łamały nogi na śliskim bruku. Ciężko czytać o wydarzeniach, do których popchnęła Krakowiaków zwykła ludzka bieda.
Autor wyjątkowo zgrabnie prowadzi narrację tak, aby czytelnik nie znudził się historycznymi opisami. Owszem - jest trochę przemówień i opisów panującej sytuacji politycznej, ale to wszystko okraszono z jednej strony ciekawostkami z życia naszych bohaterów, a z drugiej - ciekawostkami historycznymi. Możemy np. dowiedzieć się, że policyjna blokada została złamana po akcji Wincentego Pietrzaka, który wjechał w nią wozem wyładowanym kapustą. To warzywo stanowiło - obok kamieni - świetną amunicję, którą zostali obrzuceni policjanci. Bardzo szybko zresztą funkcjonariuszów rozbrojono.
Kiedy 13 lat później spotykamy ponownie naszych bohaterów, ich włosy przyprószyła siwizna, a nasz student zamienił się w pracownika. Jedno jednak nie uległo zmianie - Kraków nadal jest biedny, a jego mieszkańców nadal męczy drożyzna. Ludzie znowu wychodzą na ulicę. Tym razem jest groźniej, tłumniej - po prostu poważniej. Zrozpaczeni mieszkańcy stanęli naprzeciwko policjantów, którzy stwierdzili, że też są przecież mieszkańcami Krakowa i wcale nie mają zamiaru walczyć ze swoimi sąsiadami. Ten przejmujący moment pokazał, jak bardzo ludzi łączy bieda i frustracja.
"Kraków czerwonych. Zamieszki krakowskie 1923, 1936" to książka o czasach, kiedy ludzie marzyli tylko o jednym - o świętym spokoju. Chcieli godnie żyć, mieć co jeść i w co się ubrać. Tymczasem okoliczności polityczne były wyjątkowo niesprzyjające. Stare chińskie przysłowie mówi: Obyś żył w ciekawych czasach. Pamiętajmy, że jest to forma przekleństwa, a nie życzenia powodzenia. Naszym bohaterom przyszło żyć w ciekawych czasach i słono za to zapłacili.
Opinia bierze udział w konkursie