BEZKSZTAŁTNE WODOLEJSTWO
Chociaż od czasu Labiryntu fauna Guillermo del Toro nie zrobił żadnego naprawdę godnego uwagi filmu, wciąż oglądam kolejnego jego produkcje. Sam właściwie nie wiem po co. Przyzwyczajanie? Pewnie tak. A może wciąż gdzieś tam mam nadzieję, że nakręci jeszcze coś choćby w połowie tak udanego jak kiedyś. Jego najnowsze dzieło, Kształt wody, nie ciągnęło mnie do siebie ? ani za sprawą Oskarowych zachęt, ani też kontrowersji posądzeń o plagiat ? ale ostatecznie zdecydowałem się sięgnąć po powieść, jaka powstała na podstawie fabuły kinowego obrazu. I co mogę o niej powiedzieć? Mniej więcej tyle, że choć sama fabuła jest nawet niezła (ale nic w tym specjalnego), to już wykonanie okazuje się bardzo słabe i zniechęcające do lektury.
Zanim przejdę do szczegółów, kilka słów o samej fabule. Mamy lata 60. XX wieku i tajny rządowy Ośrodek Badań Kosmicznych. Jak można łatwo się domyślić, znaleziona w wodach Amazonii dziwna, przypominająca nieco człowiek istota, po schwytaniu właśnie tam trafia na badania. Jednak dla różnych ludzi słowo ?badania? oznacza coś zupełnie odmiennego. Jedni chcą dowiedzieć się prawdy na jego temat, utrzymując stwora przy życiu (kto wie, jakie korzyści może im przynieść w przyszłości), inni wolą ?to? zabić i z sekcji zwłok dowiedzieć się wszystkiego, czego potrzebują. Ale istnieje także ktoś, kto woli podejść do sprawy uczuciowo, a nie analitycznie. Eliza Esposito, bo o niej mowa, to pracująca w Ośrodku woźna, która potajemnie zaprzyjaźnia się ze stworzeniem i opiekuje się nim. Kiedy jego życiu zaczyna zagrażać niebezpieczeństwo, kobieta decyduje się mu pomóc?
Zacznę od plusów powieści, bo nie jest tak, że Kształt wody jest zupełnie ich pozbawiony. Sama fabuła, jakże mocno kojarząca się z Potworem z Czarnej Laguny (del Toro zresztą chciał nakręcić remake tego filmu, ale studio nie dało na projekt zielonego światła, więc musiał zadowolić się ?autorskim? dziełem), nie jest zła. Ot, nieco infantylna bajka fantasy dla starszych odbiorców. Bajka osadzona w zimnowojennych realiach, gdzie znajdziemy nawet szpiegów, ocierająca się momentami o klimaty rodem z horrorów z lat 50. Sama fabuła jest nieźle poprowadzona, bez żadnego novum, ale za to z pewnym hołdem dla klasyki. Świetne jest natomiast wydanie, ilustrowane znakomitymi grafikami Jamesa Jeana. Na tym jednak plusy się kończą.
Bo niestety, ale ta całkiem sympatyczna, choć naiwna historia, opowiedziana została tu językiem ledwie tylko strawnym, a częstokroć jakże męczącym. Del Toro, wraz z pomysłodawcą całości, Danielem Krausem, autorem cenionych powieści dla nastolatków, napisali powieść w sposób trudny do zaakceptowania, gdy mówimy o profesjonalistach. Już samo to, że wydarzenia opisywane są w czasie teraźniejszym było błędem ? niewielu autorów potrafi ująć to w taki sposób, by dzieło było literacko satysfakcjonujące. Oni nie zdołali tego zrobić, na dodatek wydaje się, że autorzy nie znają pojęcia zdania złożonego, bo wszystko tu strasznie proste. Aż za proste. I nie myślcie, że del Toro i Kraus operują tu minimalistycznym stylem ? jest bowiem wyraźna granica między minimalizmem a niemalże prostackim pisarstwem. Nie ma w tym ani językowej wprawy, ani charakteru, aż dziw, że Kształt wody napisali twórcy z takim stażem. Nawet scenariusz wypadłby chyba lepiej niż to, co mamy tutaj. Ciągłe wtrącanie kwiecistych opisów, mających udawać, że tekst ma w sobie większą wartość tylko irytuje swoją nijakością. W skrócie: powieść jest takim bezkształtnym wodolejstwem i odcinaniem kuponików od kinowego hitu.
A przecież nie sam styl jest minusem. Mamy tu pewne miałkości fabularne, choć nie tak rzucające się w oczy i nieprzeszkadzające w lekturze. Mamy też męczącą swoją sztampowością polityczną poprawność i proste przesłanie. A także pewną wtórność, choć tej akurat oczekiwałem i nie umieszczam tego za bardzo w kategorii minusów. Jako ciekawostkę fani Guillermo del Toro Kształt wody mogą przeczytać, podobnie jak zagorzali miłośnicy fantastyki, ale jest to lektura męcząca i trzeba być na to gotowym.