"A teraz z cieni skalistej półki za zasłoną płomieni kpią ze mnie słowa Platona: >>(...) a ludzie w jaskini będą o nim mówić, że wyszedł na górę i na dół wrócił bez oczu<<".
W czym upatrywać wartość człowieka i jak można ją zmierzyć?
Czy w ogóle powinno się to robić?
Opis życia głównego bohatera to księga drogi i dobra - drogi, jaką przeszedł od ciemności do światła, i dobra, jakie chciał po sobie zostawić.
Sięgnęłam po Kwiaty dla Algernona, bo poczułam, że chcę znowu zanurzyć się w świat fantastyki, oderwać głowę od przyziemnych spraw (jakie to było złudne!) a wpadłam w świat rozważań o człowieku i jego chyba najbardziej czułej postaci - wartości człowieka liczonej w IQ, poziomem wiedzy i rozumienia.
Czy, jak w platonowskiej koncepcji jaskini, tu też będziemy mierzyć się z pozornym odkryciem tego, co jest złudzeniem a co prawdą?
Charlie Gordon, wiek metrykalny: 32 lata, ale zachowuje się na lat kilkanaście, a w zasadzie jego umysł, który funkcjonuje na tym poziomie. Mężczyzna jest upośledzony umysłowo. Zwykłe pisanie i czytanie bardzo sprawiało mu trudność i długo nie mógł się tego nauczyć, choć najbardziej w świecie tego właśnie by chciał. I chciałby jeszcze jednego - aby rodzice byli z niego dumni.
Mężczyzna zostaje wytypowany do pewnego eksperymentu - zostanie przeprowadzony na nim zabieg chirurgiczny, którego celem jest znaczne podwyższenie poziomu IQ. Ma to być szansą dla ludzkości (do tej pory eksperyment udał się na myszy zwanej Algernonem), aby w konsekwencji w ogóle poradzić siebie z tym zaburzeniem.
Trafia on pod skrzydła lekarzy, gotowych dokonać tego ryzykownego zabiegu a historia nabiera tempa, wraz z rodzącą się świadomością głównego bohatera.
Zaczynamy - wraz z prowadzonym przez Charliego dziennikiem, który przez cały czas tej transformacji pisze - zauważać, jak w przyspieszonym (szalonym) tempie wzrasta jego iloraz inteligencji, osiągając w końcu wynik dużo ponadprzeciętny: Charlie staje się wręcz geniuszem.
Czy wraz ze wzrostem IQ Charlie jest szczęśliwszy? Czy w momencie, kiedy zaczyna więcej rozumieć, staje się to równoległe ze zrozumieniem świata, zasad rządzących między ludźmi, relacji, jakie między nimi zachodzą? Czy świat emocjonalny Charliego nadąży za błyskawicznym wzrostem intelektu? I czy ludzie zrozumieją Charliego?
Charlie również nabywa zdolność bardzo swobodnego cofania się do swoich dziecięcych wspomnień, a my widzimy, jak przez cały czas czytania książki wirują one głównie wokół jednego tematu - Charlie chce być akceptowany i kochany. Większość z nich, która do mężczyzny wraca jest bardzo bolesna, i dla bohatera i dla czytelnika też. Obserwujemy okrucieństwo wobec słabszego, nie rozumiejącego do końca chłopca, dlaczego jest wyśmiewany, prześladowany, bity.
"Nigdy przedtem nie słyszałem nikogo twierdzącego, że Boga może nie być. To mnie przestraszyło, bo po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać, czym jest Bóg".
Wraz z rosnącą świadomością Charliemu otwierają się oczy i zaczyna zadawać sobie pytania, które wcale nie powodują, że jego świat robi się prostszy i doskonalszy, ale odkrywa, że fakt rozumienia bywa bardzo obciążający. Nie ma już powłoki niewiedzy, za którą można by się skryć a wręcz to, co zauważa wokół siebie i w sobie niekoniecznie jest tym, czego by się spodziewał. Czego pragnął i do czego dążył. Zaczyna się zastanawiać, kim tak naprawdę jest.
"Przekonałem się tylko, że sama inteligencja nic nie znaczy (...). Przeoczyliście jedną prawdę; inteligencja i wykształcenie niewzbogacone ludzkimi uczuciami nie mają żadnego znaczenia".
Widzimy i doświadczamy razem z nim tego, jak zmienia się nastawienie ludzi do jego osoby. Odkrywamy razem z nim słabości ludzkiego charakteru.
Osoby z kręgu znajomych Charliego nie rozumieją jego nowej tożsamości i obawiają się jej i tego, że on obnaża ich słabości, niewiedzę. Nie jest już "milczącym umysłem", wymyka się takiemu opisowi.
Ale w Charliem rodzi się też altruizm. Korzystając ze swojego geniuszu sam zaczyna dowodzić eksperymentem, w którym bierze udział, korzystając z obserwacji na swoim małym przyjacielu, myszy Algernonie.
Z tym, że w pewnym momencie coś się zaczyna z Algernonem dziać...
"Będę musiał odkryć tę zasadę. Jeśli ją znajdę, jeśli doda ona choćby najmniejszą odrobinę do naszej wiedzy o upośledzeniach, (...) będę zadowolony. Cokolwiek mi się zdarzy, przeżyję tysiąc normalnych żyć dzięki temu, co dam tym, którzy jeszcze się nie narodzili. To wystarczy".
Według mnie fenomenalna powieść, nie boję się tego napisać.
Bardzo głęboko poruszająca. To taka historia, o której chciałoby się powiedzieć: "To takie niesprawiedliwe".
Mknęłam przez nią jak przez dobry kryminał czy thriller, ale wartość emocjonalna i etyczna jest niebagatelnie wyższa. Nie do porównania wręcz! Ma totalnie nie zachęcająca okładkę, w porównaniu do bardzo bogatej treści. Powoduje, że długo po przeczytaniu jeszcze się o niej myśli. Książka została napisana w 1966 roku a moim zdaniem nic a nic się w niej nie zestarzało.
Prawdy uniwersalne są ponadczasowe a prawa człowieka niezbywalne.
Można opisać fabułę tej książki, prawie całą, ale nijak nie odda ona przeżyć, jakie daje jej czytanie. Dlatego tak bardzo ją polecam.
Jak wielki paradoksalnie trzeba mieć umysł, by mieć IQ na poziomie dziecka a chcieć tak wiele zrobić dla innych ludzi? A może to, jak zwykle, nie wartość rozumu, ale ludzka dobroć i chęć pomocy innym powodują, że Charlie się nie poddaje, ale wręcz przeciwnie, oddaje całego siebie - bo najcenniejszy dla niego organ, mózg - na poczet podwyższenia dobrostanu ludzkości?
Co decyduje o tym, że jesteśmy ludźmi?
Czy Algernon nadal "dostaje" kwiaty?
Dużo tych pytań, ale ja cały czas myślę tylko nad jednym - czy to było najpiękniejsze czy najtrudniejsze osiem miesięcy w życiu Charliego...
Opinia bierze udział w konkursie