"(...) tam, gdzie był ogień, zawsze pozostaje żar."
Spodziewałam się kwitnącej powieści o świeżej miłości. Historii wiodącej przez życie, od narodzin aż do śmierci. Takiej z gorącym latem i Katalonią w tle. I coś w tym jest, ale nie do końca. Bo Lato, które się zaczyna opowiada części historii co rok, dokładnie w Noc Świętojańską. Brakuje ciągu przyczynowo-skutkowego. Nowe postaci pojawiają się niespodziewanie i nagle stają na pierwszym planie. Ich zjawienie nie jest poprzedzone żadną sytuacją, żadnym konkretnym wstępem oprócz opisu ich osobowości i charakteru. Brakuje wydarzeń, które zdołałyby ich rozbudować. Opisy, choć dobre i piękne, nie oddadzą należycie charakteru postaci. Czytelnik dostaje coś w rodzaju suchych informacji o ich odrębności, ale brak tu jakichkolwiek rozmów, wydarzeń czy okoliczności, które lepiej oddałyby ich usposobienie. Tak, aby czytelnik sam mógł odkryć te indywidualne cechy. To jak opis pysznego ciastka, bez skosztowania go. Dużo tu też wspomnień o zmarłych, których w powieści nawet nie zdążyliśmy dobrze poznać.
Silvia Soler nie potrafi konstruować naturalnych dialogów i zasłania się kwiecistymi opisami. Co tam naturalnych, nie potrafi ich pisać w ogóle. Jest ich bardzo mała ilość, a jak już się pojawiają, pozostawiają po sobie jedynie posmak sztuczności i rozczarowania. Opis, choć jak najlepszego rodzaju, nie zastąpi biegu akcji i nie pochłonie wystarczająco. W tekście parę razy spotkałam się ze stwierdzeniem, że sytuacja przypomina taką jak w filmach... Nie wiem, co to miało na celu, może miało pomóc w wyobrażeniu sobie danej sceny? Nie podobały mi się także zapowiedzi pod koniec rozdziałów, informujące, że niedługo wydarzy się to i to, np: X i Y wezmą ślub sześć miesięcy później. To odbiera całą przyjemność z czytania, od razu podając czytelnikowi na tacy, co wydarzy się dalej. Przez to ciężko o ciekawość dalszych losów bohaterów. Duże przeskoki czasowe też w tym nie pomagają. 260 stron na opisanie pięćdziesięciu lat życia? Mało, bardzo mało! A przecież to szmat czasu, pół wieku.
Nie wiedziałam skąd biorą się niektóre sytuacje, a uczucia postaci często wydawały mi się wyssane z palca. Ciężko o inne wrażenia, obserwując kogoś tylko w czasie świętojańskiej nocy, do tego z punktu widzenia narratora podającego nam suchy, rzetelny opis. Stąd nagle rodziło się komuś dziecko albo ktoś brał z kimś ślub (a dopiero później zamieszczony był opis pierwszego spotkania...). Dziwne było też mieszanie narracji - raz występowała w czasie przeszłym a innym razem w teraźniejszym. Ha, i pod koniec narrację dostała Julia i Andreu... po jednym zdaniu, na tej samej stronie, w tym samym rozdziale, napisanym w czasie teraźniejszym. Nie wydaje mi się być to celowy zabieg, dlatego dziwi mnie takie niedopatrzenie ze strony autorki.
Za Lato które się zaczyna w 2013 roku, Silvia Soler dostała nagrodę im. Ramona Llulla. Dowodzi to, że powieść może się podobać. Ja czuję się zawiedziona i nie przypadły mi do gustu rozwiązania, jakie zdecydowała się zastosować autorka. Uważam też, że żeby napisać dobrą, wciągającą powieść, trzeba mieć więcej rozmachu i wrzucić swoich fikcyjnych bohaterów w wir akcji, puścić ich własnym biegiem. Jeśli jednak książka bardzo Was ciekawi, nie będę odradzała, w końcu najlepiej przekonać się na własnej skórze! W tekście znalazłam nawiązania do Wichrowych Wzgórz i Rebeki, za co oczywiście Pani Soler dostaje ode mnie plusika.
Opinia bierze udział w konkursie