No i co ja mam napisać? "Lena z 7a" to powieść dla nastolatek, którą rzuciłabym w kąt po lekturze pierwszych 20 stron, gdyby nie to, że zobowiązałam się ją zrecenzować. Męczyłam się podczas czytania okrutnie. Perypetie przesympatycznej uczennicy byłyby może porywające dla uczennic podstawówki gdyby nie to, że młode głowy należy przed tą książką bronić. Książka ma tyle wad, że przesłaniają one całe dobro tej powieści, które i tak jest wielkości ziarnka maku. Słownictwo i budowa zdań na miarę umiejętności literackich bohaterki. Zdania wielokrotnie złożone są w tej książce naprawdę rzadko spotykane. Ubogie słownictwo i nadmiar mowy potocznej powodują, że podczas lektury moje serce krwawiło. Chcecie próbkę? Proszę bardzo.
?Tuż za ogrodzeniem targowiska Antek nagle skręcił w prawo. Lena powinna przejść przez skrzyżowanie i skierować swoje kroki w lewą stronę. Podjęła jednak decyzje, że pójdzie za nim. Strach paraliżował ją coraz bardziej. Antek szedł w stronę Mostu Trzebnickiego. Nagle zatrzymał się na światłach. Spojrzała. Świeciło się czerwone światło. (...) Antek przeszedł przez most. Ona także. Szedł jeszcze jakiś czas prosto?.
287 stron pisanych w stylu rozbudowanego telegramu to trochę za dużo jak na moje skołatane serce. Pochwalę się jednak, że dzielnie dotarłam do końca powieści, co więcej - po zamknięciu książki moje odczucia były nie tylko złe. Gdzieś tam wyłaniał się skrawek tęczy, który wynikł z poruszanego w książce tematu.
Lena jest uczennicą wrocławskiej podstawówki. Czynnie działa w harcerstwie, ma kochającą się rodzinę i dwie przyjaciółki. Pewnego dnia do klasy Leny przychodzi nowy chłopiec - Antek. Jest zamknięty w sobie i tajemniczy, co tylko pobudza ciekawość dziewcząt. Jak nietrudno się domyśleć Lena i Antek zakochują się w sobie. Autorka dość topornie opisuje budzące się uczucie, jednak to jestem w stanie przeboleć. Nie mogę jednak przejść do porządku dziennego nad słownictwem, które autorka wkłada w usta bohaterki. Moja Starsza jest dokładnie w wieku Leny i nie słyszałam, żeby odzywała się tak, jak bohaterki powieści. "Wbijasz do mnie?" zamiast "Przyjdziesz do mnie?" to tylko próbka. Jeżeli do tego niechlujnego języka dodamy błędy gramatyczne w stylu "wchodzę na salę" zamiast "do sali"...
Miałam nie narzekać, a tu znowu. Dobra teraz o plusach. Nasz bohater, Antek, ma siostrę Klarę. Dziewczynka cierpi na zespół Retta. Jest to uwarunkowane genetycznie zaburzenie w rozwoju, które w znacznym stopniu upośledza rozwój dziecka. Dzieci te nazywane są Milczącymi Aniołami. Autorka, tworząc ten wątek, skupia się raczej na emocjach Antka, który bardzo kocha swoją siostrę, jednak nie zawsze radzi sobie z jej chorobą. Chłopiec pomaga rodzicom i rozumie, dlaczego życie rodziny podporządkowane jest pod potrzeby Klary. Nie oznacza to jednak, że zgadza się z tym, aby stale być na drugim planie. Lena musi oswoić problem i uporać się zarówno z emocjami chłopca, jak i własnymi.
Wątek Milczących Aniołów to jedyny wątek zasługujący na uwagę. Reszta mnie po prostu drażniła. Wyimaginowane problemy trzech przyjaciółek, których przyjaźń poddana jest próbie. Sztywne i nierealne rozmowy za pośrednictwem komunikatorów internetowych... nawet opowieści o harcerstwie mnie drażniły choć sama przecież działam w ZHP. Może właśnie dlatego... Materiały, z których autorka czerpała pomysły do opisów zbiórek i zajęć harcerzy pochodzą chyba ze "Świata Młodych". Dzisiejsze zbiórki wyglądają zupełnie inaczej, a do tego nie znam drużyny starszoharcerskiej, która miałaby zbiórki wspólnie z zuchami.To oczywiście zdarza się bo przecież służba harcerska na rzecz maluchów jest częsta, ale na pewno nie jest to regułą.
Lena z 7a to książka, która jest idealnym przykładem tego, jak nie należy pisać powieści dla młodzieży. To książka, której za żadne skarby nie dam do przeczytania mojej córce, bo zepsuje sobie "pióro", które właśnie ślicznie jej się wykształca. Z drugiej strony temat Milczących Aniołów jest rzadko poruszany i tylko dlatego cichutko szepnę. że może warto jednak zajrzeć.
Może jestem trochę niesprawiedliwa. Może autorka użyła takiego języka chcąc stworzyć powieść, którą młodzi odbiorcy przyjmą, jak powieść autorstwa "ziomka z bloku obok". Ja jednak stanowczo mówię nie takiemu podejściu. Młodzi ludzie to często bardzo wartościowi ludzie, którzy czytają twórczość Tolkiena i Sienkiewicza. Książki pokroju "Leny z 7a" w ogóle nie powinny pojawiać się na księgarskich półkach.
Opinia bierze udział w konkursie